Piętro jest w połowie opustoszałe, a mimo to czuję na sobie wzrok wielu ludzie, nie tylko porucznika i dwóch agentów federalnych. Ponownie jestem na posterunku, ponownie padają pytania, na część z nich nie jestem w stanie odpowiedzieć. Zmęczenie coraz bardziej daje o sobie znac. Powinnam być teraz w domu z rodziną i zajadać się ciastem czekoladowym zamiast obiadu, a nie siedzieć tutaj i czuć się winna, że ktoś znowu nazwał mnie kobietą ze znakiem mordercy.
Jak karcący wzrok Wilsona i Carslona jesten w stanie zrozumieć - pewnie sądzą, że sama się wpakowałam w tę sytuację z tajemniczym listem - tak nie wiem, dlaczego Matt Robben również patrzy na mnie w podobny sposób. To raczej ja powinnam tak robić - to w końcu on chciał mnie okraść, a informację o byciu agentem federalnym zwyczajnie zataił. Czy prawi ludzie tak czynią? Wątpię.
- Panno Rosenberg, na pewno nie widziała pani tego mężczyzny, który podał kartkę tej...
- Sophie. - Trzeci raz podaję imię córki i trzeci raz odpowiadam na to samo pytanie. - Już mówiłam: nie widziałam go, bo po tym, jak dostałam ten list i przeczytałam go, tego mężczyzny już nie w pobliżu nie było.
- Rozumiemy. - No coś wątpię. - Proszę podać nazwisko tej Sophie.
- Parker. Sophie Parker. Ale po co wam to?
Jake Wilson zapisuje dane dziewczynki, tobi to nad wyraz starannie, co widzę siedząc naprzeciwko niego. Zazwyczaj - a przynajmniej kiedy to widziałam jego pismo - bazgrze niczym kura pazurem. Może chciał być lekarzem, tylko nie dostał się na medycynę, bo nie lubi widoku krwi?
- Będziemy musiel z nią porozmawiać. Skoro go widziała, pomoże nam stworzyć rysunek profilowy.
Zaskoczona rozdziawiam usta. Pewnie wyglądam teraz jak ryba próbująca łapać powietrze na stałym lądzie, ale tego się nie spodziewałam.
- Słucham? Chcecie przesłuchać sześciolatkę? Czy wy jesteście normalni?
Carlson wzdycha cicho, po czym odpowiada wyuczonym głosem belfra:
- Panno Rosenberg, ta dziewczynka jest świadkiem. Naszym obowiązkiem jest zadać jej kilka pytań. Proszę się o nią nie martwić, pani podopieczna będzie pod opieką psychologa podczas tego spotkania.
To ma mnie uspokoić? Że Sophie będzie siedzieć w jakimś pokoju z obcymi ludźmi? Nie ma mowy.
- Nie będę się martwić, jeśli sama przy tym będę. Wtedy nie trzeba będzie psychologa. Sophie tak naprawdę nie wie, co się wydarzyło, jest zdezorientowana. Proszę. - Patrzę błagalnie na Petera. - Już i tak tu jest, nie chcę, by bała się jeszcze bardziej.
Carlson zerka na porucznika, Wilson unosi dłonie w jasnym geście nie chcę mieć z tym nic wspólnego, to już nie moja sprawa. Agent nie ma wyjścia, ja nie ustąpię.
Mężczyzna to dostrzega, wzdycha ponownie.
- Jeśli to ma być pani zdaniem lepsze rozwiązanie, to niech tak będzie. Matt, wskaż pani i dziewczynce pokój.
- Jasne.
Robben nie wydaje się być zadowolony ze swojej misji. Czeka na mnie przy drzwiach otwiera je przede mną.
- Proszę za mną.
Prowadzi mnie do sali przypominającej tę konferencyjną, tam siedzi Sophie i rysuje coś długopisem na kartce. Mam nadzieję, że nie jest to żaden ważny dokument.
- Sophie? - Blondynka podnosi na mnie wzrok. - Chodź, musimy przejść do innego pokoju.
Nie protestuje, nie pyta dlaczego?, nie wzdycha, jak ma to w zwyczaju, kiedy coś jej nie odpowiada. Podejrzewam, że surowość i powaga tego miejsca każą jej zachowywać się grzecznie.
- Odrobiłam już lekcje - oznajmia mi ze skrywaną dumą. - I zaczęłam sobie rysować.
Cieszę się, że nie marnuje czasu, a konstruktywnie go wykorzystuje. Przynajmniej nie będziemy musiały siedzieć do nocy nad kreatywnym tworzeniem odpowiedzi na pytania, które wydają mi się dziwne. Czy wychowawczyni mojej córki naprawdę chce wiedzieć, jak wyglądałaby farma, gdyby prowadziła ją Sophie? Powątpiewam.
- Bardzo dobrze. - Patrzę, jak zarzuca na barki plecak i zbliża się do mnie. - Niedługo pojedziemy do domu, obiecuję.
Sześciolatka kiwa mi głową, po czym patrzy na Robbena. Dłuższą chwilę przypatruje się jego włosom. W swoim krótkim życiu widziała już pasemka - Jenny nosiła je jeszcze rok temu, z czego się śmiałam - ale nie na głowie mężczyzny (to należy do wspomnień moich nastoletnich lat). Jest nimi zaintrygowana, widzę, że chętnie by ich dotknęła. Mam nadzieję, że nie poprosi o to agenta, bo chyba spalę się ze wstydu.
- Pan idzie z nami? - pyta go słodkim głosem, Matt uśmiecha się na to.
- Tak, idę.
Blondynka zerka na mnie i wzrusza ramionami.
- Niech będzie. Chodźmy.
Podejrzewam, że jest już odrobinę zmęczona i trochę niezadowolona. Przynajmniej nie widzę po niej strachu, to dobrze. Choć czuję, że w drodze do domu będzie mi narzekać.
Agent prowadzi nas na jeden z korytarzy, a nim do pokoju, który wygląda jak mały salon: kanapa, stolik kawowy, dwa fotele. Przytulnie, choć jednocześnie obco.
- Proszę czujcie się jak u siebie.
Sophie bierze jego słowa zbyt dosłownie, gdyż zrzuca plecak i wręcz wskakuje na sofę. Posyłam jej karcące spojrzenie, które szybko rejestruje i pojmuje jego znaczenie. Natychmiast siada prosto z dłońmi ułożonymi na kolanach, na jej twarzy zaś pojawiają się rumieńce.
- Przepraszam - mówi cicho.
Podchodzę do mebla i zajmuję miejsce obok córki. Dziewczynka przybliża się i opiera głowę o moje ramię. Robben siada w jednym z foteli. Po chwili do środka wchodzi agent Carlson, zajmuje drugi fotel, patrzy na Sophie i uśmiecha się do niej.
- Dobry wieczór. Jestem Peter, a ty musisz być Sophie Parker.
- Jestem nią, tak. Dobry wieczór.
- Przyszedłem tu, bo chcę z tobą porozmawiać o tym panu, którego widziałać i który dał twojej opiekunce kartkę z wiadomością.
Blondynka patrzy na agenta ze zmarszczonym noskiem.
- Ale ja nie mam opieknki.
- Znaczy się twojej cioci.
- Moja ciocia jest w swoim domu - odpowiada dziewczynka.
Peter unosi brew.
- Twojej siostrze?
- Ale ja nie mam żadnego rodzeństwa, proszę pana. Ani kuzynostwa.
Carlson i Robben wymieniają spojrzenia, starszy z nich drapie się po karku.
- To w takim razie kim jest ta pani? - Odrobinę niehrzecznie wskazuje na mnie palcem, co nie uchodzi uwadze Sophie.
Z wyraźnym oburzeniem dziewczynka odzywa się:
- Nie uczyli pana, że nieładnie jest tak pokazywać palcem? To moja mama.
Zaskoczenie malje się na twarzach obu mężczyzn. Czuję na sobie spojrzenie Matta, odwzajemniam je.
- Mama? - Niedowierzanie Petera uderza w dziecko, które przytula się do mnie.
- Tak, mama. Proszę jej nie obrażać swoim wyrazem twarzy - strofuje go.
- Przepraszam, tylko... - Carlson sprawdza dokument, który przyniósł ze sobą. - Nie znaleźliśmy informacji o tym, by miała pani potomstwo.
Mam w to uwierzyć? Federalne Biuro Śledcze, którego baza osób jest z pewnością olbrzymia, prawie że nie do wyobrażenia, nie zawiera takich danych? Wydaje mi się to być niedopuszczalne.
- Naprawdę? - Wyrażam głośno swoje zwątpienie. Jestem pewna, że w mojej dokumentacji medycznej jest o tym maleńka wzmianka.
Krzywi się, bo moja argumentacja jest jak najbardziej słuszna. Właśnie pokazał swój nieprofesjonalizm. To smutne, że człowiek tak wysoko postawiony ma zadatki na ignoranta.
- Proszę o wybaczenie. A więc to pani córka.
- Tak. - Sophie stara się ukryć ziewnięcie. - O czym chciał pan mówić, bo już zapomniałam?
Carlson wydaje się być z każdą chwilą coraz bardziej speszony, zaś Matt uśmiecha się rozbawiony kącikiem ust. No tak, bo ta sytuacja jest wielce zabawna. Normalnie boki zrywać.
Sophie rozpościera kartkę, którą trzymała do tej pory w dłoni, dostrzegam na niej oko.
- Czy wiesz, jak wyglądał pan, który dał ci ten kawałek papieru? - pyta Peter.
Kolejny raz najmłodszy członek tej rozmowy obrusza się.
- No oczywiście. To pan po czterdziestce, ciemne oczy, wysoki, o nieprzyjemnym głosie. Wyglądał niej więcej tak. - Podaje Carlsonowi rysunek.
Kiedy ten prostuje go bardziej i zszokowany odwraca w stronę podwładnego, mogę dostrzec, że to portret twarzy oddany ręką dziecka, więc niesymetryczny, ale zaskakująco dokładny. O kurczę, nie spodziewałam się aż takiego talentu po Spohie. Spoglądam na nią z czułością, pochylam się do jej ucha i szepczę:/
- Bardzo ładny rysunek.
- Dziękuję! - Twarz dziewczynki rozjaśnia się na chwilę w uśmiechu. Trwa to moment, po nim blondynka znow tłumi ziewnięcie. Jak tylko Carlson da znać, zabiorę ją do domu, musi odpocząć. To za wiele dla sześciolatki.
Peter podaje kartę Robbenowi, zastanawia się nad czymś.
- To bardzo dobry rysunek - oznajmia. - Skoro go dla nas przygotowałaś, to ja mam tylko jedno pytanie: w którą stronę poszedł ten pan, kiedy wzięłaś od niego papier?
Od tego zdarzenia minęły już prawie trzy godziny, panienka Parker skupiła się na czymś innym, nie będę więc zdziwiona, jeśli odpowie, że nie wie.
Sophie zamyśla się na chwilę.
- W przeciwną niż my przyszliśmy. W stronę tego dziwnego sklepu z garniturami i nagimi manekinami.
Robben odwraca twarz, byśmy nie widzieli jego uśmiechu. Ten człowiek działa mi na nerwy swoim zachowaniem. Chęć uderzenia go w twarz jakoś mi nie mija.
- Chyba wiemy, gdzie to. - Peter podnosi się z miejsca. - To wszystko, dziękuję. Matt odwiezie was do domu.
Słysząc te słowa, Sophie zsuwa się z kanapy i chwyta za swój plecak. Tym razem nie ukrywa ziewnięcia.
- Nareszcie - mówi i wyciąga ku mnie dłoń. - Idziemy, mamo?
Przytakuję jej skinieniem głowy. Poprawiam pasek torebki na ramieniu i wstaję, zwracam się twarzą do Petera.
- Dziękujemy. Mam tylko jedną prośbę.
- Słucham, panno Rosenberg.
Chwytam za dłoń córki.
- Nie kontaktujcie się ze mną więcej. Powiedziałam już wszystko, co wiem w tej sprawie. - Mój głos staje się oschły. - Wszystko. Nie chcę mieć z tym nic więcej wspólnego.
- A jeśli będzie pani groziło niebezpieczeństwo? - pyta Matt, odchodząc dwa kroki od drzwi. - Co wtedy?
Patrzę na niego, dwa różne błękity mierzą się ze sobą, jego gwałtownie ciemnieje. Jakby czymś się rozgniewał.
Ale nie chodzi o mnie i Sophie. Pewnie denerwuje go to, że przez moje widzimisię będzie miał więcej pracy. Zbytnio o to nie dbam, pragnę spokoju i powrotu do swojego życia.
- Jeśli coś takiego będzie miało miejsce - odpowiadam - wówczas przydzielicie nam ochronę w chwili, gdy będzie to naprawdę konieczne. Macie na to moją zgodę.
Twarze obu mężczyzn nie wyrażają żadnych emocji, nie umiem poznać, co takiego myślą. Raczej nie są zadowoleni.
- Musimy działać według protokołu - stara się wyjaśnić Peter.
- Proszę.
Nie lubię błagalnej nuty w swoim głosie w tej chwili. W ogóle nie lubię błagać, bo przypomina mi to czasy, kiedy błagałam o przydział mieszkania czy o miejsce w żłobku dla Sophie, bym mogła pójść do pracy i zacząć zarabiać na nas dwie.
Wówczas się nie udało, załamałam się i przysięgłam sobie, że będę starała się dać Sophie to, na co zasługuje, bez zbędnego rzucania się na kolana. Błaganie stało się dla mnie synonimem słabości, którego chciałam unikać. Co zresztą mi się udawało. Przynajmniej do dzisiaj.
Carlson zaciska wargi, po chwili kapituluje.
- Dobrze, zrobimy co w naszej mocy, by więcej pani nie niepokoić. Ale proszę mi wierzyć - możemy być zmuszeni do powiadomienia pani, jeśli coś będzie nie tak.
- Rozumiem. Dziękuję. Do widzenia, agencie Carlson.
- Do widzenia panu - rzecze Sophie i kieruje się do drzwi, ciągnąc mnie za sobą.
- Do widzenia - odpowiada Peter, kiwa mi głową. To ostateczny znak na zakończenie rozmowy.
Podchodzę do drzwi, czekam, aż Robben zdecyduje się je dla mnie otworzyć. Posyłam mu blady uśmiech i wychodzę na korytarz. Córka ciągnie mnie w stronę licznych biurek. Idę za nią, nie patrząc na tych, którzy nadal zajmują się swoją pracą. Zerkam przez ramię na kroczącego za nami Matta. Podrzuca kluczami, wpatrując się w moje plecy. Nic za nami nie krzyczy, więc Sophie obrała dobry kierunek do wind. Na jej miejscu pewnie bym się pomyliła - nie mam najlepszej orientacji w terenie, choć jakoś sobie radzę.
Po jakiś dwóch minutach powolnego marszu stajemy przed metalowymi drzwiczkami, sześciolatka przyciska niewielką strzałkę i przebieram nogami w oczekiwaniu. Kucam przed nią.
- Sophie, jesteś zmęczona?
- Odrobinę - odpowiada ziewając kolejny raz. - I trochę głodna.
No tak, nie dojadła ciasta w kawiarni, bo musiałyśmy przyjechać tutaj. Dzięki życzliwości kelnerki, która powiedziała, że Sophie jest bardzo grzecznym dzieckiem, otrzymałam tenże kawałek do zjedzenia na później, spoczywa w pudełku w mojej torbie.
- Jeśli chcesz, to mam to ciastko, którego nie zjadłaś.
Oczy dziewczynki robią się większe.
- Naprawdę?
Zerkam na Matta.
- O ile pan Robben pozwoli ci zjeść je w samochodzie.
Sophie również patrzy na mężczyznę.
- Przepraszam pana, czy będę mogła...
- Jasne. - Blondynka nie musi kończyć pytania, agent odpowiada szybko, uśmiechając się przy tym. - Możesz, to i tak zabrudzony samochód, kolejne okruszki szkody mu nie wyrządzą.
Dziewczynka uśmiecha się z wdzięcznością.
- Dziękuję bardzo.
- Nie ma za co.
Matt wyczuwa moje spojrzenie, zerka na mnie i tak trwamy, dopóki wezwana winda się nie zjawi. Błękit przeciwko błękitowi. Trudno mi określić zwycięzcę tego pojedynku. O ile to nim było.
Zjazd na dół trwa jakieś dwadzieścia sekund, ale to już sprawia, że Sophie domaga się jedzenia, czyni to w stylu zwanym przeze mnie stylem jaskiniowca.
- Mama, jeść! - krzyczy, gdy przechodzimy przez hol.
- Dobrze, spokojnie. Dostaniesz, kiedy wyjdziemy z posterunku.
- Ale ja chcę teraz!
Tupie nogą, czym zwraca na siebie uwagę osób przy recepcji. Czuję ciepło na policzkach. Moje dziecko właśnie urządza scenę, a jedyne, co robię, to rumienię się. Jakie żałosne.
Nie chcę wyjść w oczach innych obecnych na złą matkę, dlatego sięgam do torby. Nie dane jest mi jednak wyciągnięcie z niej ciasta, bo Matt klęka nagle przed dziewczynką i podaje jej batonik czekoladowy.
- Proszę bardzo, Sophie. Smacznego.
Blondynka ściska smakołyk w dłoni, patrzy wielkimi oczami na agenta.
- Dziękuję.
Matt śmieje się pod nosem, prostuje i kieruje ku drzwiom. Idziemy za nim, Sophie otwiera batonik i z zadowoleniem gryzie pierwszy kęs. Gdybym wiedziała, że będzie miała dzisiaj swoje humorki, wzięłabym ze sobą żelki, by nimi ją uspokoić. Choć myślałam, że ilość zjedzonego cukru uchroni mnie przed pojawieniem się Sophie - małego jaskiniowca.
Wieczór jest dość przyjemny mimo lekkiego wiaterku wiejącego od zachodu. Samochód, którym Robben nas t przywiózł, zaparkowany jest tuż przy krawężniku. Mężczyzna podchodzi do niego otwiera drzwi z tyłu i lekko kłania się Sophie.
- Zapraszam panią, fotelik już na pannę czeka.
Pewnie spodziewa się, że dziewczynka z radością wskoczy do pojazdu. Nie zna jednak mojej córki. Ta przystaje obok i patrzy na agenta jak na idiotę. Nie wiedziałam, że ma takie spojrzenie w swoim repertuarze.
- Przepraszam, czy pan się dobrze czuje?
Odrobinę zażenowany Matt się śmieje.
- Tak, dobrze. Po protu... Proszę wsiadać.
Sophie zgniata papierek po batoniku i chowa go do kieszeni płaszczyka, zdejmuje plecak. Najpierw on znajduje dla siebie miejsce w pojeździe, później dziewczynka sadowi się w foteliku. Czuję na sobie spojrzenie Robbena, odwzajemniam je i uśmiecham się blado.
- Usiądę z tyłu, by mieć na nią oko. A, mam też dla pana radę: następnym razem proszę nie bawić się w aktora, Sophie odrobinę ich nie lubi.
Matt także się uśmiecha.
- Właśnie widzę. Twoja córka ma charakterek, to trzeba przyznać.
- I na nieszczęście wszystkich ma go po mnie.
- Nie zauważyłem.
Przez chwilę znowu na siebie patrzymy. Kolejne spotkanie dwóch błękitów. Kolejny raz, kiedy nie wiem, skąd i po co ta walka. Jednocześnie dochodzę do wniosku, że agent ma ładne oczy.
Otwiera usta, by coś powiedzieć, ale wtedy Sophie przypomina o swoim istnieniu.
- Mamo, zamknij drzwi, bo mi zimno.
- Już się robi.
Nie zerkając więcej na agenta, zasiadam z tyłu i przypinam córkę, która jedynie usadowiła się w foteliku. Wiem, że nie lubi pasów wbijających się w jej chude ciałko, ale to przecież dla jej bezpieczeństwa. Będzie musiała przecierpieć te kilkanaście minut.
Matt zasiada za kierownicą, zerka na mnie w lusterku.
- Jaki adres?
- Pewnie pan go zna - odpowiadam, wyglądając przez okno.
- Chciałem tylko być kulturalny. Jeśli pasy zapięte, to możemy jechać! - obwieszcza, na co Sophie jedynie wzdycha.
- Może pan w końcu ruszyć, a nie gadać? Jestem śpiąca.
Słowa dziewczynki docierają do agenta, który zapuszcza silnik i włącza się do ruchu.
Głaszczę córkę po głowie, cicho nucę jej jedną z ulubionych piosenek. Nie jestem zbytnio uzdolniona, ale moje umiejętności nie są też tak złe, by Sophie nie zaczęła zapadać w sen.
Pod kamienicę docieramy w milczeniu szybciej, niż sądziłam, dziewczynka nie zdążyła na dobrą sprawę zasnąć. Szturcham ją lekko, a ta patrzy na mnie odrobinę zdezorientowana.
- Hę?
Uśmiecham się do niej.
- Jesteśmy już na miejscu, słonko.
Mała ziewa, po czym sięga do pasa.
- To dobrze, strasznie niewygodnie śpi się w tym foteliku.
Dochodzi mnie rozbawione parsknięcie Matta. Najwidoczniej podziela poczucie humoru Sophie, skoro śmieje się z jej wypowiedzi.
- Wychodzimy? - Sześciolatka już się podnosi, prawie uderzając głową o dach.
- Spokojnie, Soph. Już cię wyciągam.
Z przodu trzaskają drzwi, po chwili otwierają się te bliżej blondynki.
- Pomogę - oferuje się Matt.
- Ale ja panu nie ufam - odpowiada Sophie, zakładając przed sobą ramiona. - Tym batonikiem mnie pan nie przekupił.
Robben uśmiecha się lekko.
- Nie miałem takiego zamiaru.
- I dobrze. - Dziewczynka wydostaje się na zewnątrz. - Dziękujemy za odwiezienie. Dobranoc panu!
Kiwa mu głową i kieruje się w stronę drzwi do kamienicy. Patrzę za nią, nie śmiem powiedzieć jej, że zostawiła w samochodzie plecak.
Dziewczynka wstukuje kod na domofonie i wchodzi do budynku. Matt wypuszcza ze świstem powietrze.
- Nie no, kiedyś to ona może na serio utrudniać innym życie.
- Miejmy nadzieję, że jeszcze kilka lat z tym poczeka.
Robben patrzy na mnie i uśmiecha się lekko. W tym momencie naprawdę wygląda jak jakiś aktor z tą swoją wyluzowaną pozą i łagodną mimiką. Ciekawe, ile serc już zdobył takim spojrzeniem.
- Dziękuję za odwiezienie. Mam nadzieję, że weźmiecie pod uwagę moją prośbę.
- Jak najbardziej. I nie ma za co.
Odwzajemniam uśmiech.
- Dobranoc, panie Robben.
- Dobranoc, Phoebe.
Uderza mnie to, w jaki sposób wymawia moje imię. Jak córka kiwam mu głową i wchodzę do budynku. Kieruję się do mieszkania, gdzie czeka już na mnie Alan. Nie ma zadowolonej miny.
- Cześć - witam się z nim. - Co jest?
- Musimy porozmawiać, Phoebe. Bardzo poważnie porozmawiać.
Przełykam ślinę. Mam nadzieję, że bardzo się nie doigrałam.
W rozdziale tym pojawia się zmodyfikowany dialog, który w pierwotnej wersji miał toczyć się między Sophie a Mattem, a który - w związku z przyspieszeniem pewnej rzeczy i zmianami w ogólnej rozpisce - nie miał się jak udać. Mam nadzieję, że ktoś się przy nim uśmiechnął.
A więc tak jak obiecałam, przybywam! Już nie będę sobie robić zaległości! Oj, nie! *ta, jasne*
OdpowiedzUsuńNie wiem co się stało, ale przeczytałam ledwo kawałek i już znalazłam trzy literówki :o rzadko ci się zdarzają. W całym tekście jest ich ogrom. Spieszyłaś się?
Podoba mi się, że w końcu widać w Sophie takiego... mniej idealnego dzieciaka!
"- Nie uczyli pana, że nieładnie jest tak pokazywać palcem? To moja mama." - huehehuehue. Urocze. W tej poprzedniej wersji z zeszytu, kiedy dawałaś mi do przeczytania (kiedy Matt te pytania zdawał) Sophie też to powiedziała? Bo tego nie pamiętam :o! Ale i tak mnie rozwaliło buahah.
Mam wątpliwości co do tego, że kęs można gryźć.
"- Przepraszam, czy pan się dobrze czuje?" - hahahah, kocham Sophie <3. Chociaż równocześnie zadziwiają mnie jej odzywki i brak reakcji ze strony Phe. Ja to bym jej czasem klapsa zdzieliła huehue.
Uroczy ten rozdział. Głównie ubarwia go właśnie Sophie! Mam wrażenie, że jest zdecydowanie... "ińsza" niż ostatnio. Podoba mi się. Jestem ciekawa co takiego Alan powie! Czekam na następny rozdział <3
„Zmęczenie coraz bardziej daje o sobie znac” – znać
OdpowiedzUsuń„Jak karcący wzrok Wilsona i Carslona jesten” – jestem
„Jake Wilson zapisuje dane dziewczynki, tobi to nad wyraz starannie” – robi
„- Będziemy musiel z nią porozmawiać” – musieli
„porozmawiać o tym panu, którego widziałać” – widziałaś
„- Ale ja nie mam opieknki” – opiekunki
„ Odrobinę niehrzecznie wskazuje na mnie palcem” - niegrzecznie
„Zaskoczenie malje się na twarzach” – maluje
„- Naprawdę? - Wyrażam głośno swoje zwątpienie. Jestem pewna, że w mojej dokumentacji medycznej jest o tym maleńka wzmianka.
Krzywi się, bo moja argumentacja jest jak najbardziej słuszna.” – nie bardzo widzę tutaj jakąkolwiek „argumentację”. Chyba, że po prostu zabrakło „-” przed „jestem pewna”. Bo to zmieniłoby postać rzeczy;D
„nie spodziewałam się aż takiego talentu po Spohie” – Sophie
„Spoglądam na nią z czułością, pochylam się do jej ucha i szepczę:/” – bez /
„znow” – znów
„sześciolatka przyciska niewielką strzałkę i przebieram nogami w oczekiwaniu.” – przebiera
„Samochód, którym Robben nas t przywiózł” – tu
„Po protu... Proszę wsiadać” – prostu
Nie wiem czy nadal chcesz, żeby wytykać błędy. Jeśli nie, to daj znać, nie chcę tego robić na siłę ;) Tutaj znalazłam tyle. A odnośnie fabuły wypowiem się pod 7-mym, tak jak zapowiadałam ;)
Kobieta zmienną jest xD Wypowiem się pod każdym, żeby nic istotnego mi nie umknęło. Swoją drogą, pisałam ten komentarz w styczniu, a jest czerwiec. Nie wiedziałam, że aż tyle czasu mnie tu nie było... ;O
UsuńPhoebe rzuca się o to, że śledczy chcą przesłuchać Sophie jakby to było coś niesamowitego;D Ale w sumie umiem ją zrozumieć. To całkiem ludzkie, że chce chronić córkę przed rozmową z policją. To nic miłego.
Dziwne wydało mi się to, że federalni nie wiedzieli, że Sophie to córka Phoebe. Jak mogło im to umknąć? Czemu nie zapytali wcześniej kim jest Phoebe dla małej? Poza tym dziecko może być przesłuchiwane w obecności opiekuna prawnego, rodziców lub psychologa, a oni wpuścili Phoebe tak o, nawet nie wiedząc kim jest dla dziewczynki. Dziwni Ci federalni :D
" - Jaki adres?
- Pewnie pan go zna - odpowiadam, wyglądając przez okno.
- Chciałem tylko być kulturalny" - mega podoba mi się ten fragment :D
I mega podoba mi się to jak piszesz dialogi Sophie. Wychodzą Ci bardzo naturalnie, tak... dziecinnie, czyli dokładnie tak jak powinny. Czytam i wierzę, że powiedziało to dziecko. Poza tym mała jest słodka <3 Zazwyczaj nie lubię czytać o dzieciach w opowiadaniach, bo działają mi na nerwy, ale Ty robisz to super. I nie słodzę, mówię jak uważam! ;)
Teraz tylko pytanie, co ma do powiedzenia Alan?
Lecę dalej! ;*