czwartek, 10 maja 2018

23 Spotkanie z rzeczywistością



    
     Zimno. Za zimno jak na początek października. Za zimno jak na tę szerokość geograficzną. Zimno, jakby ktoś wciskał mi lód do żył. A przy mnie żadnego koca, którym mogłabym się przykryć. Do tego ten uporczywy ból głowy i przewijające się pod powiekami twarze osób, które albo są mi bliskie, albo mają mnie za zagrożenie.
Mama. Alan. Sophie. Jennifer. Joel. Kimberly. Heath. John. Matt. Peter. Julianne. Irma i jej mama. Walter. Ci, którzy chcieli mnie zabić lub wyrządzić mi krzywdę. Przewijają się, kończąc na twarzy doktora McMilana, i zaczynają od nowa, jakby miały być wszystkim tym, co będę widzieć swojego swoich dni. Nieustanna kolejka tych samych twarzy, z których część zaczęła nie znikać, ale powoli się zamazywać, jakby traciły na znaczeniu.
Twarz Johna nie jest już taka blada jak w chwili jego śmierci, bo jeden z policzków stał się czarną dziurą.
Matt stracił blask w swoich błękitnych jak niebo oczach, a miły uśmiech, którym mnie obdarzał, stał się delikatną plamą różu.
Peter nie marszczy czoła, patrząc na mnie z powagą, bo pozbawiony jest jego części.
Julianne traci swój idealny, zadarty nosek, przez co nie jest już tak ładną agentką jak w chwili, gdy ją poznałam. 
Irma i jej mama, obejmując się, tracą wspólnie śmiech w oczach, a ten zastępuje bezdenną czeluść. 
Twarz Waltera, w której widziałam siebie, rozmywa się na konturach, przez co wygląda jak obraz, nie realny twór.
Moi niedoszli kaci. Ich twarzy nigdy nie widziałam dobrze, teraz stają się kleksami, które dodatkowo zaczynają się ode mnie oddalać. 
Po kilku chwilach z tych twarzy nie zostaje wiele. Rodzina, przyjaciele i lekarz. Tyle widzę.
I otwieram oczy, a jasność nade mną zaczyna mnie boleć.
Krztuszę się swoją śliną, do tego ucisk na piersi nie pozwala mi nabrać powietrze. 
- Phoebe?
Nade mną pojawia się twarz Evana McMilana. Jest wyraźna, a jednocześnie nie widzę jej szczegółów. Obraz, który tak długo widziałam pod powiekami, nakłada się na to, co widzę teraz.
Chcę coś powiedzieć, ale nie umiem ukształtować żadnego słowa w ustach. Właściwie to nawet nie wiem, co miałabym powiedzieć. Dobrze wiem, gdzie jestem - w szpitalu, gdzie spędziłam ostatnie miesiące i gdzie miałam dojść do siebie.
Skoro wciąż tu jestem, poprawa nie nastąpiła.
- Phoebe, wiesz, kim jestem? - Evan przygląda mi się jeszcze uważniej. - Wiesz?
- Ta... ak - udaje mi się z siebie wydusić, po czym zaczynam kaszleć. Ból nie istnieje już tylko w mojej piersi, ale na całym ciele. Staram się o tym nie myśleć. - Jesteś... moim... psychiatrą...
Mężczyzna uśmiecha się do mnie.
- Zgadza się. Witaj z powrotem, Phoebe. Miło mieć cię tu znowu świadomą.

***
Ponownie zapadam w sen, ale jest on dobrym snem, pozbawionym koszmarów, takim, który pozwala mi odpocząć i zregenerować się. Nikt mi nie przeszkadza, bo już nie trzeba mnie aż tak pilnować, więc mogę spać i leżeć w łóżku, ile tylko chcę. 
Tak jest i teraz. Zwrócona plecami do drzwi jedynie słyszę, jak ktoś wchodzi do zajmowanego tylko przeze mnie pokoju. Nie są to kroki mojej mamy, która na wieść, że znowu jestem przytomna i przy zmysłach, odwiedza mnie dwa razy dziennie - ona chodzi miękko, aż miło słucha się jej kroków. To ktoś cięższy, raczej mężczyzna i nie Evan, który od jakiegoś czasu zajmuje krzesło nieopodal łóżka. Nie wiem, czy odpoczywa tu między dyżurami, czy nadal stanowię dla niego nietypowy przypadek, w każdym razie jego obecność dość dobrze na mnie wpływa. Drugi z mężczyzn odrobinę to zakłóca, z jakiegoś powodu czuję, że nie powinnam zdradzać się z tym, iż nie śpię, a nasłuchuję. 
- Jak się czuje? - pyta nowovprzybyły i przystaje blisko krzesła Evana. - Kontaktuje już? 
W głosie McMilana słyszę cień radości.
- Tak, nareszcie. Kontaktuję, nawet rozmawia, choć ma mały problem z wypowiadaniem się, ale po takim czasie milczenia to i tak wielki sukces. 
- Brzmiał, jakby to była prawdziwa ulga. Czyżbyś wątpił w to, że wyjdzie z tego letargu?
- A wiesz, że się bałem? - Evan brzmi teraz jak ktoś starszy, bardziej doświadczony. - Nie było pewności, że porzuci swój wyimaginowany świat i wróci do rzeczywistości, ale jej się udało i nawet ta rzeczywistość jej nie przeraziła.
Drugi mężczyzna, który również musi być kimś ważnym na oddziale, wzdycha cicho.
- Udało ci się dowiedzieć, co to były za brednie, którymi nas raczyła? Powiedziała ci?
Też jestem ciekawa, bo jakoś nie umiem zapamiętywać rozmów, by je później komuś powtórzyć.
- Udało, choć większa w tym zasługa pani Rosenberg. Nie wiedziałem, że ta kobieta potrafi tak dobrze zmuszać innych do mówienia, nawet własną córkę.
- No i o co chodziło w tej całej aferze z mafią, którą nas raczyła? Wynik książek i filmów czy może naprawdę ma przez coś traumę?
- Powiedziałbym, że tak pół na pół. Phoebe jest fanką Ojca Chrzestnego na ekranie i papierze, więc pewnie stąd wzięli się mafiozi w jej świecie. Gdy była dzieckiem, była świadkiem zabójstwa, nawet musiała rozmawiać z psychologiem przed sędzia i ławnikami. Zgadnij, czyje morderstwo widziała.
- Nie mam pojęcia.
- Swojego ojca, Waltera. To dlatego miał on taką rolę w jej opowieści. Był ojcem, którego straciła i za którym bardzo tęskniła.
- Rozumiem. A co z pozostałymi osobami? Umiesz je już dopasować do jej opowieści?
- Owszem. Matt Robben to postać z opowiadania, które Phoebe czytała na blogu pewnej dziewczyny z Polski i bardzo polubiła. Peter Carlson to jej wizja Petera Burke'a z pewnego serialu, także Julianne i ci, którzy mieli ją zabić, powstali na bazie bohaterów, których Phoebe poznała dzięki oglądanym serialom. Jeśli zaś chodzi o członków rodziny i przyjaciół... Kimberly i Heath to jedyni znajomi ze szkoły, z którymi ma kontakt, mimo że nie poszła na studia i nie jest taka jak jej rówieśnicy. Joel to naprawdę jej były chłopak, ale jeszcze z czasów gimnazjum. Wydaje mi się, że Joel był wówczas dla niej ideałem chłopaka, z którym chciała wiązać przyszłość, choć była jeszcze podlotkiem. Jej mama, Jennifer i Alan to jej rodzina z takim rolami, jakie Phoebe im przydzieliła, z tym że Jennifer jest jej rodziną siostrą, nie przyrodnią. Alan został jej ojczymem, gdy miała jedenaście lat, nie trzy.
Nieznany mi mężczyzna stara się ukryć ziewnięcie, lecz czyni to z marnym skutkiem.
- To również jest jasne. Ale o co chodzi z Sophie? Od początku, jak tu trafiła, wiemy, że nie ma żadnego dziecka, kim więc jest ta dziewczynka?
Słyszę, jak Evan wstaje z krzesła k podchodzi tych kilka kroków, by pochylić się nade mną.
- To Phoebe musi powiedzieć ci sama.
Wiedział, że nie śpię, a mimo to wyjaśnił mój świat, który stworzyłam w głowie i w którym żyłam przez ostatnie tygodnie, zupełnie odporna na leki i cudzą obecność.
Wiedząc, że od tego nie ucieknę, obracam się na drugi bok, napotykam spojrzenie doktora i drugiego mężczyzny, którego BMI mocno przewyższa 30, i tłumaczę to, o co mnie poproszono.
- Sophie nie jest moją córką. To moja siostra. - Do oczu napływają mi łzy, ale nie pozwolę im popłynąć. Na żałobę przyjdzie czas, kiedy juz stad wyjdę i to na dobre. - Miała niespełna sześć lat, kiedy ją zabiłam.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentujesz na własną odpowiedzialność!