niedziela, 10 czerwca 2018

Epilog


Dzień jest pochmurny, w powietrzu czuć zbliżający się deszcz, a szarość otoczenia może przygnębiać. To idealna pogoda, by udać się w odwiedziny, które przez swój zły stan zdrowia psychicznego musiałam wielokrotnie przekładać. Siedzę na wózku i pozwalam Evanowi pchać się do przodu. Moja mam idzie przy moim prawym boku. Poza naszą trójką na terenie cmentarza nie ma nikogo żywego.
Chciałam przyjechać tu wcześniej, ale doktor McMilan mi na to nie pozwolił. Uważał, że najpierw powinnam stawić czoła swoim demonom, mówiąc o nich głośno. Zajęło mi to wiele czasu, ale udało się - po raz pierwszy od zeznań na policji przed ponad rokiem głośno opowiedziałam o tym, co się wydarzyło, co stało się moim największym koszmarem i miało mnie już nigdy więcej nie opuścić. Po raz pierwszy spojrzałam na swoje blizny po wypadku jako na niemiłą pamiątkę, nie jak na coś, co w ogóle do mnie nie należy. Tamte sesje, które kazały wrócić mi wspomnieniami do popołudnia, kiedy byłam nieostrożna za kółkiem i wjechałam na drzewo, zabijając przy tym ukochaną, młodszą siostrę, były najcięższymi i najdłuższymi w moim całym życiu, ale ich trud, jak i wysiłek mojego psychiatry, opłaciły się. Wróciłam do jako takiej stabilizacji, stany całkowitego odrętwienia spowodowane lekami i te, kiedy w ogóle nie było ze mną kontaktu, bo uciekłam we własny, wyimaginowany świat, w którym było mi lepiej, przemijają. Nie oznacza to, że niedługo wrócę do społeczeństwa - jestem skazana na szpital psychiatryczny jeszcze przez wiele miesięcy, ale tu mi dobrze. Moje demony są kontrolowane, o swoim bólu mam komu mówić. Powinno być już lepiej.
- Skręć tutaj w lewo, proszę - wydaję ciche polecenie lekarzowi, który dzisiaj zachowuje się bardziej jak lekarz, niż jak doktor mający po godzinach do czynienia z jedną z pacjentek gorszego kalibru.
- Jasne, już się robi - odpowiada i wykonuje prośbę, dzięki czemu jesteśmy w tej alejce, gdzie ustawiony jest pomnik anioła o pokruszonych skrzydłach i z najsmutniejszym wyrazem twarzy, jaki kiedykolwiek widziałam.
To tego aniołka Sophie tak polubiła od chwili, gdy widziała go po raz pierwszy podczas dnia zmarłych, kiedy mama nakazała nam wszystkim nawiedzić cmentarz. Ten sam smutny anioł pozostał dla mnie powiązaniem z siostrą, to dlatego w swoim świecie kawiarnię nazwałam tak, a nie inaczej. Został Rajem, bo nieopodal tego pomnika leżała Sophie. Blisko, by zawsze mieć z nim do czynienia, choć będąc już martwą.
Dotarliśmy do miejsca wiecznego spoczynku istoty, którą kochałam najbardziej na świecie i której odebrałam życie, bo choć nigdy nie było dobrze z moją psychiką i nigdy nie powinnam zdobyć prawa jazdy, wzięłam od ojca samochód i wzięłam młodszą siostrę na przejażdżkę. Teraz patrzę na jej grób, na wytłaczane litery imienia i nazwiska, daty urodzenia i śmierci, a z oczu zaczynają płynąć mi łzy.
- Przepraszam - szepczę. - Tak bardzo cię przepraszam.
Sophie miała przed sobą całe życie. Była uroczym dzieckiem, które powinno wyrosnąć na dobrego człowieka, o czym się nigdy nie dowiemy. Teraz pozostawała wspomnieniem i śladem na zdjęciach, śmiechem, który co jakiś czas rozbrzmiewał mi w głowie, prawie doprowadzając do szaleństwa. To dla niej stworzyłam w swoim umyśle świat, który nigdy nie istniał, a w którym ona mogła jeszcze żyć.
Patrzę przed siebie, a moim ciałem wstrząsają dreszcze.
- Przepraszam, że zawiodłam. Przepraszam.
Ziemi pod moimi nogami chętnie przyjęłaby moje łzy, wiatr chciałby potargać mi włosy, a ja chciałabym móc cofnąć się w czasie, by nie wsiąść wtedy do samochodu lub by zabić się, kiedy spróbowałam tego po raz pierwszy. Być może wtedy wszystko wyglądałoby inaczej. Może wtedy Raj pod smutnym aniołem mógłby zaistnieć naprawdę.