poniedziałek, 10 października 2016

4 Spotkanie z przeszłością


Dla kochanej SadisticWriter
z najlepszymi życzeniami
w dniu urodzin!






     Jeden dzień. Jeden dzień i znów będę pracować, a z mojej głowy uciekną nieprzyjemne myśli dotyczące morderstwa. Nie będę co chwilę paradowała na posterunek, teraz to porucznik Wilson będzie musiał pofatygować się do mnie, jeśli nadal będzie czegoś ode mnie wymagał. Mam nadzieję, że tak się nie stanie, bo mam już dość całej tej sytuacji.
     O zdarzeniu z wczorajszego wieczora nikomu nie powiedziałam, nie mam też zamiaru informować o nim policję. Złodziej niczego mi nie ukradł, właściwie to trochę go poturbowałam, więc to ja jestem ofiarą tamtego spotkania. Nikomu krzywda się nie stała, więc po co zajmować tym czyjąś głowę? Wątpię, by mój niedoszły oprawca chciał zgłosić napad na siebie - musiałby wyjaśnić, w jakich okolicznościach do tego doszło, a raczej opis "podczas nieudanej próby okradnięcia kobiety" zbytnio się funkcjonariuszom nie spodoba. Poza tym Heath dostał teczkę, na której tak mu zależało, więc nie zawiodłam.
     Nie mając powodu do zmartwień, budzę się wypoczęta i gotowa wykorzystać w pełni ten dzień. Znowu odprowadzę Sophie do szkoły, może przyrządzę na obiad jej ulubionego kurczaka. Zrobię też ciasto czekoladowe, byśmy ponownie mogli cieszyć się jego niesamowitym smakiem.
     Tym razem poranek nie jest tak miły jak poprzedni - sześciolatka marudzi przy śniadaniu, wypija tylko kakao i za nic nie pozwala wcisnąć sobie tosta z dżemem, bo przecież ich nie lubi. Nie daję się zbyć jej słowom; przynajmniej dwa razy w miesiącu daje podobne przedstawienie. Jest dobrym i inteligentnym dzieckiem, ale czasami wychodzi z niej niedający się okiełznać diabełek. Wówczas spektakl gróźb i próśb jest darmowy dla widowni, która chce to oglądać.
     Wzdycham, kiedy dziewczynka zakłada przed sobą ramiona i twardo wpatruje się w swojego misia siedzącego na krześle obok.
     - Sophie, naprawdę musisz coś zjeść. Wystarczą dwa kęsy.
     Nachmurzona kręci przecząco głową i wydyma usta. Nie wiem, gdzie nauczyła się takiego zachowania, ale muszę dać jej do zrozumienia, że tak nie wypada.
     - Kochanie, nie rób takiej miny. Codziennie miliardy ludzi je rano śniadanie, by mieć wystarczająco dużo siły. Nie robią tego jednak wszyscy. Niektóre dzieci w twoim wieku nie mają tej możliwości, bo w ich miejscach zamieszkania nie ma tyle jedzenia. Chcesz, bym wyrzuciła te tosty, kiedy jakieś dziecko gdzieś w Ameryce Południowej, Afryce lub Azji nie ma co włożyć do ust?
     Działanie na sumienie sześciolatki może się wydawać pomysłem, który nie przyniesie żadnego efektu, ale Sophie posiada dość wiedzy, by zrozumieć, co takiego właśnie powiedziałam.
     W jej niebieskich oczach pojawiają się łzy, a usta wykrzywiają w dół.
     - A nie moglibyśmy wysłać im tych tostów? Przecież one nie mogą być cały czas głodne!
     Uśmiecham się lekko. Staram się zaszczepić w córce empatię, miło mi widzieć, że to się udaje.
     - Wybacz, skarbie, ale zanim dotarłyby na miejsce, nie nadawałyby się już do spożycia. Pomożesz im, nie marnując tego jedzenia. - Wskazuję dłonią na talerz z chlebem. - A jeśli bardzo chcesz pomóc głodującym, to mogę rozejrzeć się, czy w okolicy nikt nie potrzebuje takiego wsparcia. Jeśli kogoś znajdę, naszykujemy dla niego paczkę. Co ty na to?
     Twarz dziewczynki rozjaśnia się w uśmiechu, kiedy pojmuje moją małą ideę, prawie klaszcze w dłonie.
     - Tak, tak zrobimy! - krzyczy, po czym chwyta za chleb, nakłada na niego odrobinę dżemu i gryzie kęs. Po prawym policzku spływa łza.
     Pochylam się i całuję ją w czoło. Trochę mi głupio, że to przez działanie na sumienie udało mi się zdobyć wyznaczony cel, ale ponoć na wojnie wszystkie chwyty są dozwolone.
     Reszta poranka upływa pozbawiona jakichkolwiek walk. Odprowadzam córkę do szkoły, tuż przy jej bramie otrzymuję wiadomość tekstową, o czym informuje mój telefon.
     - Mamo, masz esemesa - zauważa Sophie, trzymająca mnie za dłoń i patrząca na moją torebkę.
     - Zauważyłam, kochanie. - Wyławiam z największej kieszeni przedmiot, odblokowuję ekran i odczytuję treść, wciąż mając fizyczny kontakt z córką. Wzdycham cicho.
     - Co się stało? - Sześciolatka przygląda mi się badawczo. - Coś złego?
     Kręcę przecząco głową. Wiadomość nie mówi o niczym złym, ale też nie napawa mnie optymizmem, choć muszę przyznać, że przez ostatnie dni trochę na nią czekałam.
     - To tata. Pyta mnie, czy może dzisiaj odebrać cię ze szkoły i zabrać na powakacyjny puchar lodowy. - Kucam przed Sophie. - Co ty na to, mała mądrości?
     Dziewczynka zamyśla się na chwilę, w jej oczach dostrzegam iskierki radości, wiem już, jak będzie brzmiała jej odpowiedź.
     - Tak! O ile nie masz nic przeciwko.
     Uśmiecham się do niej. To niezwykłe, jak sześcioletnie dziecko postępuje tak, by wszyscy w jego najbliższym otoczeniu czuli się dobrze.
     - Oczywiście, że nie mam. Przecież dawno się już z tatą nie widziałaś. Poza tym ja też tu po ciebie przyjdę, by przez chwilę z nim porozmawiać. Może tak być?
     Zamiast dać wyraz tego, co myśli w tej kwestii, blondyneczka wyjmuje z mojej dłoni komórkę, sprawnie i szybko pisze odpowiedź. Skupiam wzrok na ekranie, gdy odwraca telefon w moją stronę. Wiadomość poszła już w świat, Sophie pozwala mi jedynie poznać, co sądzi.


Tak, tatku. Mamusia też będzie. Mówi, że na chwilę. Zaproś ją na kawę, chcę mieć was dwoje przez moment razem. Kocham się. Sophie

     Zadziwiające, jak poprawne stylistycznie zdania tworzy. Czasami mam wątpliwości co do tego, czy na pewno jest moim dzieckiem. Tyle inteligencji nie mogła po mnie odziedziczyć.
     Głaszczę ją po głowie.
     - Bardzo ładna odpowiedź. To co, widzimy się po południu.
     Kiwa mi głową, blond warkocze podskakują lekko. Sophie przybliża się i przytula do mnie, lekko ją obejmuję.
     - Kocham cię, mamo - mówi, a mnie serce rośnie w piersi.
     - Ja ciebie też, kochanie. Bardzo mocno - odpowiadam i wyciskam na jej policzku całusa. - Baw się dobrze.
     Uwalnia się z moich objęć i rusza do głównego wejścia. Odwraca się, by mi pomachać, po czym podbiega do swojej koleżanki, zwanej przez rodzinę Filli. Nie wiem, skąd się to wzięło, nie wnikałam, jestem jednak pewna, że Sophie wie i kiedy będę chciała, to mi powie.
     Gdy znika za drzwiami, ruszam w drogę powrotną, a do drzwi mojego umysłu pukają nieśmiało myśli niosące ze sobą wspomnienie ostatniego wieczora. Dobrze pamiętam te niebieskie oczy, które napotkałam. Miały bardzo podobną barwę do moich. Tylko do mnie - naturalnej blondynki - pasują, do balejażu na głowie mężczyzny nie za bardzo. W ogóle kto w tych czasach jeszcze tak farbuje włosy? Kojarzy mi się to z okresem mojego bycia nastolatką, czyli dekadę teraz, oraz z zespołem Alcazar, który świetne "Land of confusion" zamienił w popowy kit. Cierpiałam, gdy musiałam tego słuchać na domówkach, w wyniku tego bólu zaczęłam tworzyć własne playlisty, które zabierałam ze sobą na imprezy zapisane na moim odtwarzaczu MP3. Nikt wprawdzie z nich nie korzystał - miałam niewielu znajomych, którym mogłabym pożyczyć go choć na chwilę - ale świadomość, że mam przy sobie muzykę, którą kocham, pomagała w przebrnięciu przez te nieliczne zabawy.
     Poza tym zastanawia mnie, co takiego mężczyzna mógł ode mnie chcieć. Odnoszę dziwne wrażenie, że specjalnie czekał, aż wyjdę z kawiarni, by mnie napaść. Może mnie śledził?
     Kręcę lekko głową, skręcając w naszą ulicę. Wydarzenie z tym morderstwem sprawia, że wszędzie widzę przestępców. Wiem, że każdy z nas może stać się zabójcą, ale lęk, który pojawił się u mnie po tym zdarzeniu, delikatnie mnie męczy. Chcę jak najszybciej wrócić do poprzedniego życia, ale czuję, że to nie nastąpi, że jeszcze będę maglowana przez policję.
     Po powrocie do mieszkania zabieram się za to, co chciałam zrobić już wczoraj - piekę ciasto czekoladowe z dodatkiem orzechów włoskich, za którym wszyscy przepadamy, a które jest jedynym wypiekiem, który mi wychodzi. Nawet najprostsze babeczki czy ciasteczka w moim wydaniu wychodzą surowe bądź spalone. No cóż, nie można mieć wszystkiego. Za to kawę parzę jak nikt.
      Podczas przesiewania mąki, co jest ponoć istotną czynnością przy tworzeniu tego ciasta - tak twierdzi mama - włączam radio ustawione na częstotliwość najbliższej radiostacji. Kiedyś myślałam o racy w takim miejscu, jednak szkolna wycieczka do takiego studia wystarczyła, by pojąć, że ci wyluzowani spikerzy to tak naprawdę ludzie narażeni na wieczny stres. A jego chciałam uniknąć. Praca ma przynosić radość nie ból.
     Z głośnika wydobywa się Cambio dolor Natalii Oreiro, a mnie przypominają się czasy, kiedy jako dziewięciolatka zasiadałam przed telewizorem i z zapartym tchem śledziłam losy Milagros i Iva. Uważałam wtedy, że prawdziwa miłość jest w stanie przetrwać wszystkie intrygi. Dzisiaj mam co do tego wątpliwość.
     - Juraria que no se bien lo que quiero... - nucę cicho, przelewając masę na natłuszczoną blachę tortownicy. Znane czynności pozwalają zapomnieć na chwilę o nieprzyjemnościach ostatnich dni.
     Kiedy ciasto trafia do nagrzanego piekarnika, zaczynam po sobie sprzątać z uśmiechem i nadzieją, że oto nadchodzą same dobre momenty.
      Ale to tylko moja nadzieja. Czasami ona sama jest w stanie niewiele zdziałać.
     Do czasu, kiedy to zbieram się, by wyjść po Sophie, jestem w mieszkaniu jedynym domownikiem. Ta chwila samotności nie dała pola zadręczaniu się FBI i prowadzonemu śledztwu, więc pod szkołę docieram w całkiem dobrym humorze. Ulatnia się on jednak, wystarczy jedynie, że dostrzegam wysokiego mężczyznę w garniturze, a mój krok traci odrobinę ze swojej żywotności.
     Pan garniturek także mnie zauważa, macha mi, co niechętnie odwzajemniam. Zbliża się do mnie szybko, by gwałtownie zatrzymać się, kiedy uświadamia sobie, że nie może być za blisko. Tak wspólnie ustaliliśmy.
     Uśmiecha się lekko, okulary połówki zsuwają mu się nieznacznie z nosa, poprawia je. Zazwyczaj niesforne brązowe włosy ma ulizane, a zielono-niebieskie oczy patrzą na mnie badawczo.
     - Cześć, Phoebe. - Żadnej wyciągniętej ręki, żadnego uścisku czy też buziaka na powitanie. Fizyczny kontakt niezakazany, ale niewskazany. Tak jest mi lepiej. - Jak się czujesz? Słyszałem, co się wydarzyło, to musiało być dla ciebie wstrząsające przeżycie.
     Nigdy nie umiał prawić komplementów, za to był dobry w czynach. Dobrze wiedziałam, że w jakiś sposób - pewnie moja mama mu powiedziała - dowie się o zdarzeniu sprzed kawiarni, dlatego nie jestem zbytnio zaskoczona jego pytaniem. Do ostatecznego dzwonka pozostało jeszcze trochę czasu, który mogę poświęcić na pogawędkę ze swoim byłym (i jedynym) chłopakiem, ojcem mojej córki.
     - Cześć, Joel. Czuję się dość dobrze, dzięki. To było jak jakiś surrealistyczny sen, obecnie staram się o tym za wiele nie myśleć.
      Kiwa głową ze zrozumieniem. Może nie przeżył tego co ja, ale charakteryzuje go dobrze wykształcona empatia, potrafi wyobrazić sobie to, co przytrafia się innym, i odczuwać po części to samo, co oni. Pewnie dlatego tak skutecznie przekonuje przekonuje klientów, by wzięli u niego kredyt.
     - A jak z policją? Zadawali ci dużo pytań?
     Ciekawość to ponoć pierwszy stopień do piekła. Należało by tutaj zaznaczyć, że chodzi tu o tę chorą, która podporządkowuje sobie człowieka. Ciekawość wypływająca z troski to mniejsze zło; kiedy się ją zaspokoi, człowiek prowadzi dalsze życie. Chora ciekawość nie pozwala ustać w zadawaniu kolejnych pytań, byle wiedzieć jak najwięcej o cudzym życiu.
     Przenoszę wzrok na główne wejście budynku, już niewiele pozostało do wybiegnięcia ze szkoły zmęczonych nauką dzieci.
   - Dwa razy wypytywano mnie o to, co się wydarzyło, odpowiedziałam zgodnie z prawdą, więc mam nadzieję, że tym samym dadzą mi już spokój.
     Dostrzegam ruch po jego lewej stronie, zerkam na Joela, a ten kładzie mi dłoń na ramieniu i mówi z mocą:
     - Jeśli będziesz miała jakieś problemy, możesz do mnie zadzwonić. Mimo wszystko nadal jesteśmy rodziną.
     Mam ochotę powiedzieć, że nigdy nie byliśmy rodziną, ale z rozwagi gryzę się w język i jedynie uśmiecham do niego. Niepotrzebne jest wchodzenie na wojenną ścieżkę w chwili, gdy nie ma się na to sił.
     Joel odwzajemnia uśmiech, po czym patrzy na wejście; właśnie zaczynają wypadać z niego uczniowie spragnieni słońca, wolności, odpoczynku i zabawy. Oboje szybko dostrzegamy Sophie - jako jedyna nie zatrzymuje się, by jeszcze z kimś porozmawiać, ale mknie ku bramie, bo wie, co za spotkanie ją przy niej czeka.
     - Tata! - krzyczy radośnie, Joel kuca, a dziewczynka wpada w jego ramiona. - Przyszedłeś!
      Uśmiecham się na ten widok. To miłe, że ich więź jest silna, a przytulanie się na powitanie nie jest niczym nienaturalnym czy dziwnym. Choć ja i Joel nie jesteśmy już razem, dbamy wspólnie, by Sophie miała mamę i tatę tak samo jak inne dzieci.
     - Och, moja księżniczko, ale ty masz ciężki plecak. - Mężczyzna wypuszcza córkę z objęć. - Może powiesz mi, ma jakie lody masz dzisiaj ochotę?
     Blondynka zamyśla się na chwilę, uroczo marszczy przy tym swój mały nosek.
     - Ostatnio jadłam cytrynowe - zaczyna odpowiedź - więc dzisiaj, skoro mogę wziąć pucharek, chcę bananowe, czekoladowe i waniliowe z sosem toffi i rurką. Może tak być?
     Wymieniam spojrzenie z Joelem, oboje się uśmiechamy. Nasza córka jest mistrzynią w walce z nami o granice, do których może dotrzeć. Na razie chodzi o rzeczy błahe z punktu widzenia osoby dorosłej, ale pozwala mi to żywić nadzieję, że gdy będzie nastolatką, Sophie będzie rozmawiała z nami o tym, co może, a czego nie, a nie będzie chowała się w pokoju, jak ja to robiłam.
     - Oczywiście, skarbie. - Joel głaszcze jej włosy. - Szkoda, że nas Raj... jest zamknięty, mama pewnie przyrządziłaby nam najlepszy deser na świecie. - Bankier puszcza mi oczko. - Dobrze, że znam inne, nie tak urocze miejsce, ale wiem, że podają tam lody w pucharkach i inne pyszności. To co, idziemy?
     Sophie spogląda na mnie, kiwam jej głową z uśmiechem. Przecież powiedziałam, że pójdziemy z tatą, czego się tak obawia? Nie ucieknę, ten etap mam już dawno za sobą.
     - Tak! - oznajmia głośno sześciolatka, na co śmiejemy się cicho.
     Joel zdejmuje z pleców córki jej szkolny bagaż, zarzuca sobie fioletowo-różowy plecak na jedno ramię i wyciąga dłoń w stronę Sophie. Ta chwyta za nią, drugą kieruje ku mnie. Ujmuję ją i tak złączeni idziemy we trójkę do kawiarni. Pewnie dla wielu przechodniów wyglądamy jak prawdziwa rodzina. Kiedyś myślałam, że możemy nią być, życie zweryfikowało tę wizję, rozbijając ją o olbrzymią skałę. Mimo to i tak w tej chwili czuję się szczęśliwa, bo mam kochane osoby blisko siebie.
     Kawiarnia, którą zaproponował Joel, znajduje się trzy przecznice od szkoły. Po drodze na miejsce mijamy jego zaparkowany przy ulicy samochód. Zwracam na niego uwagę, bo znam numery tablic, nigdy nie pomyliłabym jego auta z żadnym innym. Mam z nim kilka wspomnień, ale nie są one istotne.
     Gdy zasiadamy do jednego z nielicznych wolnych stolików, rozglądam się wokół. Jestem zdania, że warto poznać konkurencję, by stwierdzić, czy warto stawać z nią w szranki. Wnętrze utrzymane jest w ciemniejszych barwach niż mój lokal, ale nie przypomina wystrojem restauracji. Minimalistyczne, miedziane ozdoby ustawione na barze, pojedyncze kwiaty w szklanych wazonikach ożywiają stoliki, a kremowo-cytrynowe obrusy nie straszą powagą. Muszę przyznać, że czuję się dobrze w tych czterech ścianach, czemu daję głośno wyraz.
     - Bardzo tu ładnie. Przemyślany rozkład stolików, odpowiednie oświetlenie, wyczuwalny klimat. - Zwracam się twarzą do Joela. - Jak znalazłeś to miejsce?
     - Kilka tygodni temu miałem tu spotkanie z klientem, który jawnie powiedział, że nienawidzi tego surowego gmachu banku i jego stopa tam nie postanie. Mój przełożony kazał mi więc umówić się na neutralnym gruncie.
     - Czy ten klient to jakaś szycha? - pytam, mając świadomość, że nie każdy człowiek może liczyć na podobne traktowanie.
     Joel uśmiecha się pod nosem.
     - Można tak powiedzieć. Od wielu lat gromadzi pieniądze na koncie u nas, tylko przez mówienie o globalnym kryzysie gospodarki, co w mediach jest na porządku dziennym, coś mu odbiło i nie ufa instytucji banku jak kiedyś.
     Gdybym miała zgromadzone duże kwoty, też bym się bała, że coś się zmieni - na przykład drastycznie wzrośnie oprocentowanie - i moje pieniądze na tym ucierpią. Na moje szczęście trzymam pieniądze w kilku miejscach, przez co zawsze jakieś oszczędności będą.
     - A ja nie ufam swojemu koledze z klasy, Philipowi - wtrąca się do rozmowy Sophie, która może niewiele wie o bankowości i ekonomii, za to wie, czym jest zaufanie.
     - Niby dlaczego? - pyta Joel szczerze zainteresowany słowami córki. - Czyżby wyrządził ci coś złego?
     Odpowiedź dziewczynki zostaje przesunięta w czasie, bo przy naszym stoliku pojawia się kelnerka - młoda kobieta ze związanymi w kucyk włosami i promiennym uśmiechem.
     - Dzień dobry państwu. Co mogę podać?
     Witamy się, Joel szybko i sprawnie składa zamówienie, nawet nie zerka na mnie, kiedy prosi o kawę z mlekiem i ciasto marchewkowe, które ewidentnie zostaną postawione przede mną. Za każdym razem, gdy mieliśmy się spotkać na mieście w celu pogawędki, w każdym miejscu starałam się brać to samo, bo świadomość, że nowe smaki nie zwiodą moich myśli na manowce, pozwalała bardziej skupić się na rozmowie z byłym partnerem.
     Kelnerka odchodzi, a ojciec i córka wracają do wymiany zdań.
     - Co więc uczynił ten Philip, że nie masz do niego zaufania?
     Długa łyżeczka ląduje w pucharku , nabiera każdy z trzech smaków i wędruje do ust Sophie. Po skosztowaniu dziewczynka oblizuje usta z zadowoleniem.
     - Pani Hopkins powiedziała, że moje rysunki są jednymi z najładniejszych. Wtedy Philip powiedział, że są najładniejsze. Ale gdy poprosiłam go, by usiadł obok mnie podczas kolejnej lekcji rysowania, poszedł siąść przy Julie Marlow, która rysuje jedynie drzewa. Po ty stwierdziłam, ze nie mogę mu ufać.
     - Chyba zbyt surowo go oceniłaś. Może zawstydziło go to, co powiedział, dlatego nie chciał się z tobą bawić? - Joel woli szukać prostych powodów bez uciekania w ludzką psychikę. Jakby jeszcze do niego nie dotarło, że nie tylko błahe motywy popychają do działania.
     Przysłuchuję się ich rozmowie i powoli kosztuję ciasto, od czasu do czasu zerkam na mężczyznę i wciąż dostrzegam w nim nastolatka, w którym kiedyś byłam zakochana.
     Joel Parker, lat dwadzieścia cztery. Mój rówieśnik. Licencjat z bankowości na Uniwersytecie Pensylwanii. Asystent łamane przez doradcę klienta w jednej z bankowych sieci. Najmłodszy z trójki braci. Ma dobre serce, ale nie dojrzał jeszcze do samodzielnego życia, o czym świadczy mieszkanie z rodzicami, nieumiejętność gotowania i imprezowanie w każdy możliwy weekend do upadłego. Ojciec mojej córki.
     Jak się poznaliśmy? Chodziliśmy do jednego ogólniaka, mieliśmy kilka wspólnych lekcji, więc musieliśmy wiedzieć o swoim istnieniu. Staliśmy się kumplami, a pod koniec drugiej klasy zostaliśmy parą, co innym uczniom mogło wydawać się dziwne - miałam wówczas ponad dwadzieścia kilogramów nadwagi, z tego powodu niewielu chciało się ze mną zadawać. Byliśmy nią, dopóki Sophie nie skończyła roku, a Joel nie stwierdził, że woli studiować niż zakładać rodzinę.
     Jak to się stało, że jesteśmy młodymi rodzicami? Dałam się namówić na zbliżenie bez zabezpieczenia. Uprawialiśmy seks już wcześniej, ufałam Joelowi, byłam pewna, że zadba o to, by nie było żadnych konsekwencji. Doszło do tego w sylwestra w ostatniej klasie, którego spędzaliśmy na domówce u najlepszego przyjaciela mojego chłopaka. Zrobiliśmy to w łazience, by było bardziej ekscytująco. Nie było źle, po wszystkim doprowadziliśmy się do porządku i zeszliśmy na dół do salonu, by razem z innymi odliczać czas i przywitać Nowy Rok. Myśl, że mogę być w ciąży, pojawiła się w mojej głowie po raz pierwszy w dniu moich osiemnastych urodzin. Trzeci marca. Poniedziałek. Po szkole, z kilkunastoma dolarami, które dostałam przy śniadaniu od Alana jako prezent, ruszyłam do apteki i grobowym głosem poprosiłam o test ciążowy. Farmaceutka nie zadawała pytań. Szczerze mówiąc, była tak beznamiętna w tym, co robiła, że do dziś wydaje mi się, że mogła być robotem.
     Zakupiony test przeleżał niemal tydzień w najgłębszej kieszeni starego plecaka, zanim odważyłam się go zrobić. Potwierdził jedynie moje obawy. Otumaniona wyszłam z pokoju i z testem w dłoni zeszłam do kuchni, gdzie przy stole siedzieli mama z Alanem i pili kawę. Ich miny mówiły wszystko: byli zaskoczeni, przerażeni i zawiedzeni. Oto rujnowałam swój pomysł na życie. Czy byłam gotowa urodzić dziecko? Ależ skąd. Byłam za to gotowa na przyjęcie wsparcia - tylko tego chciałam w tamtej chwili od rodziców.
     Przez dwa dni mama nie odezwała się do mnie ani słowem, za to Alan zamienił się w chodzącą kamerę: monitorował, co robię, co jem i czy na pewno poinformowałam Joela o nowinie. Mój chłopak nie dowierzał, był pewien, że żartuję. Jakbym miała z czego. On także potrzebował czasu na przyswojenie nowej rzeczywistości.
     Pod koniec marca, kiedy także ginekolog potwierdził, co już wiedzieliśmy, wraz z rodzicami poszłam do państwa Parkerów na obiad. Podczas niego wyznaliśmy, że spodziewamy się dziecka. Mam Joela omdlała, zaś jego ojciec spojrzał na nas z pogardą.
     Wiedziałam, że ich pomoc pozostanie jedynie marzeniem, dlatego znalazłam sobie pracę i poza nauką do matury - dyrektor szkoły i nauczyciele zrozumieli sytuację i nie pozwolili mi przerwać edukacji tuż przed jej prawdziwym końcem - przez trzy dni w tygodniu wklepywałam do bazy komputerowej raporty z odwiedzin opiekunów pomocy społecznej. To właśnie w tym centrum ja, ciężarna nastolatka, mogłam przez chwilę - raptem cztery miesiące - robić to, co uważałam za swoje życiowe powołanie. W jakiś sposób pomagałam innym ludziom. To dodawało mi sił w obliczu rosnącego brzucha i rozstępów.
     Przez wzgląd na swój stan nie chciałam iść na bal absolwentów, to Jennifer, moja młodsza siostra ciesząca się na myśl o zostaniu ciocią, przekonała mnie, że nie warto z tego rezygnować. Na balu bawiłam się dość dobrze, a sukienka, którą wybrałyśmy z Jenny, choć trochę spłaszczyła mój brzuch. Za okazane mi wsparcie będę wdzięczna siostrze do końca życia.
     Sophie przyszła na świat siódmego września, cztery tygodnie przed terminem. Nigdy o nikogo tak nie drżałam, tak jak o nią w jej pierwszych dobach życia. Lekarze podejrzewali niepełne wykształcenie płuc, swój pierwszy miesiąc moja córka spędziła w inkubatorze (przez dwa dni oddychała przy pomocy respiratora). To był najgorszy miesiąc mojego życia. Kiedy minęło niebezpieczeństwo i wróciłyśmy do domu, byłam zmęczona, ale i szczęśliwa. Moi rodzice i mama Joela pokochali wnuczkę, pan Parker za to oszalał na jej punkcie: nieustannie nosił ją na rękach, nazywał gwiazdką z nieba, a mnie wyznał, że nigdy nie był przeciwko mnie, ale myślał, że będę mądrzejsza od jego syna. By się zreflektować, szybko dodał, że z przyjemnością wita mnie w rodzinie.
    Joel także był zachwycony tą kruszynką, którą stworzyliśmy, ale bał się zajmować dzieckiem. Uważał, że zrobi jej krzywdę. Korzystałam więc z pomocy jego rodziców, do których się wprowadziłam, gdy Joel rozpoczął na poważnie studia. Zabawa w rodzinę trwała rok, po czym mając dość kłótni, które zaczęły wybuchać bez większego powodu, spakowałam Sophie i siebie i wróciłam do domu, gdzie znalazłyśmy kąt, miłość i spokój.
     Nie żałuję tego, co wydarzyło się w przeszłości. Żałuję tylko ostrych słów, których czasami nie szczędziłam. Za późno zrozumiałam, jak bardzo mogą zranić.
     Odsuwam od siebie talerzyk, sięgam po filiżankę i powracam do przysłuchiwania się rozmowie Joela i Sophie.  Wciąż dyskutują o rysowniczych zdolnościach dziewczynki. Jej ojciec z uśmiechem oznajmi:
     - Możesz być pewna, że będziesz chodziła na te zajęcia pozalekcyjne. Razem z mamą wyrażamy na to zgodę. - Zerka na mnie. - Prawda, Phoebe?
     Odwzajemniam uśmiech.
     - Oczywiście, że tak. Masz talent, a rysowanie sprawia ci przyjemność. Tak w ogóle to twoją zgodę już podpisałam, mam ją na biurku w pokoju.
     Oczy Sophie zaczynają lśnić. Dziewczynka wstaje z miejsca, zbliża się do mnie i przytula się.
     - Dziękuję, mamo! - Całuje mnie w policzek, po czym podchodzi do Joela. - Dziękuję, tato!
     - Nie ma za co, słoneczko. Wszystko, byś była szczęśliwa.
     Blondynka zasiada z powrotem i chwyta za łyżeczkę, by oblizać ją z resztek lodów.
     - Jeśli mam być teraz szczęśliwa, to muszę poprosić o ciastko. Czy mogę je sobie sama zamówić?
     Czuję na sobie wzrok Parkera, wzruszam ramionami.
     - Idź w takim razie, nasza mądrości. Idź.
     Uradowana sześciolatka staje na nogi i skocznym krokiem zmierza do baru. Joel wykorzystuje to, że zostaliśmy przy stole sami, bo pyta:
     - W SMSie było coś o tym, że chcesz ze mną porozmawiać. O co chodzi?
     Upijam łyk kawy. Nie jest tak mocna, jak myślałam, że będzie, więc raczej uda mi się zasnąć bez problemów, by jutro wstać do pracy.
     - Chciałam ustalić z tobą terminy weekendów, które Sophie będzie spędzała u ciebie - wyjaśniam szybko.
     - Okej. Wydaje mi się, że może być tak, jak do tej pory. Co dwa tygodnie. A skoro już o tym mówimy, to moi rodzice właśnie pojechali na wybrzeże. Będziesz miała coś przeciwko, jeśli wezmę do nich Sophie pod koniec października?
     Sophie uwielbia dziadków, dziadkowie uwielbiają Sophie, mogę być spokojna - na pewno o nią zadbają.
     - Nie, nie mam.
     - A może pojedziesz z nami?
     Tego się nie spodziewałam. Zaskoczona patrzę na byłego partnera, pewna, że żartuje. Ale Joel ma poważną minę.
     Cholera. On naprawdę mnie o to pyta.
     
Dotykam dłonią filiżanki.
     - Nie mam jeszcze harmonogramu na październik, ale gdybym miała wolne, to z przyjemnością pojadę do Delaware.
     Uśmiech mężczyzny jest szeroki i szczery.
     - Będzie miło, zobaczysz.
     Nie odpowiadam, przypatruję się za to wracającej Sophie. Tata dzieli się z nią nowiną, blondynka klaszcze w dłonie z radości.
     - Tak! Jedziemy do babci i dziadka!
    Śmieję się pod nosem. Dziecięcy optymizm jest piękny w swej prostocie.
     - Jakie ciasto sobie wybrałaś? - pytam córkę.
     - Szarlotkę z bitą śmietaną, bo pani kelnerka mi ją poleciła.
     - A jesteś pewna, że zmieścisz ją jeszcze w swoim brzuszku?
     - Tak!
     - To ja nie mam więcej pytań.
     Gdy my dwie skupiamy się na przyniesionym właśnie cieście, Joel przenosi uwagę na moją komórkę. Właśnie otrzymał wiadomość, zapoznaje się z nią i wzdycha.
     - To Skyler. Skończyła zmianę. Muszę już iść.
     Skyler. Jego dziewczyna. Studentka dorabiająca w lokalu z meksykańskim jedzeniem. Nie poznałam jej osobiście i na razie nie czuję takiej potrzeby. Dopóki Sophie jej nie pozna, ja też nie muszę.
     - Rozumiem. Dobrze. Dziękuję, że nas tu zaprosiłeś i za miłe popołudnie.
     - Cała przyjemność po mojej stronie. Ureguluję rachunek. Jak coś, jesteśmy w kontakcie. - Pochyla się i całuje mnie w czoło. - Do zobaczenia, Phoebe.
     - Pa.
     Z Sophie żegna się dłużej. Przytula ją i również całuje w czoło.
     - Do zobaczenia niedługo, księżniczko.
     - Pa, tatusiu.
     Obdarza nas ostatnim uśmiechem i kieruje się w stronę baru. Patrzę za nim, a w myślach życzę, mu wszystkiego dobra na najbliższe dni. To dobry człowiek, niech przydarzają mu się tylko dobre rzeczy.
     Kiedy mężczyzna opuszcza lokal, zerkam na blondynkę. Niepokoi mnie to, że nagle zaprzestała konsumpcji smakołyku i wpatruje się w jeden punkt przed sobą. Podążam za jej wzrokiem, ale niczego nie dostrzegam.
     - Kogo tam wyglądasz? - pytam żartobliwie, chcąc choć trochę rozładować nagle napiętą atmosferę.
     Dziewczynka unosi dłoń i wskazuje na okno.
     - Ten mężczyzna cały czas tam stoi.
     Dźwigam się z miejsca, by go zobaczyć, i aż zamieram z otwartą buzią. Poznaję go, to mój niedoszły złodziej!
     Zasycha mi w gardle, a serce zaczyna bić szybciej.
     - Sophie - zwracam się do córki - zostań na miejscu, ja zaraz wracam.
     Chwytam za torebkę i przemierzam kawiarnię, by po chwili być na zewnątrz i mierzyć z panem w pasemkach twarzą w twarz.
     - Co pan tu robi? - pytam go, a mój głos jest twardy jak stal. - Chce pan znowu spróbować mnie okraść?
     Mężczyzna uśmiecha się lekko, co nie pasuje mi do sytuacji. O co tu chodzi?
     - Nie. Tym razem tylko obserwuję.
     - Kogo?
     - Panią.
     Przełykam ślinę. Chwila, nie jestem żadnym obiektem badawczym.
     Chcę odpowiedzieć temu mężczyźni, by wracał, skąd przyszedł, ale nie jest mi to dane, bo tuż przy mnie pojawia się Sophie i ciągnie mnie za rękaw bluzki.
     - Co ty tu robisz? - pytam ją. - Miałaś zostać w środku!
     - Ale ten pan mi to dał!
     Podaje mi małą, złożoną kartkę. Prostuję ją i odczytuję w myślach jej treść. Pewnie blednę, bo nieznajomy pyta:
     - Co się stało?
     - Kobieta naznaczona znakiem mordercy jest kluczem do wszystkiego - czytam. Patrzę na Sophie. - Gdzie poszedł ten pan?
     Dziewczynka wskazuje na wschód, patrzę tam, ale ulica jest zupełnie pusta. Cholera.
     Pan balejaż wyrywa mi z dłoni kartkę, telefonuje gdzieś.
     - Carlson - warczy do słuchawki, a ja rozpoznaję nazwisko rozmówcy - mamy problem. Nie, ktoś znalazł się w pobliżu. Okay, przywiozę ją. Na razie.
     Rozłącza się, patrzę na niego twardo, kryjąc swoim ciałem Sophie. Mężczyzna dostrzega moją postawę.
     - Co jest?
     - Kim pan jest?
     Chowa telefon i wzdycha, w niebieskich oczach czai się zmęczenie. Wyciąga ku mnie dłoń.
     - Nazywam się Matt Robben. Jestem agentem FBI. Miło mi poznać.
     

3 komentarze:

  1. Przybywam! Co prawda z jednodniowym opóźnieniem, ale wiesz jak to czasem ze mną jest... XD więc tak po pierwsze to dziękuję za dedykację <3 i za życzenia! Pobiłaś nimi system i chyba nikt mi jeszcze tylu razy nie złożył ahahah.

    "- A nie moglibyśmy wysłać im tych tostów? Przecież one nie mogą być cały czas głodne!" - GOOOOD! Jakie to słodkie było, aż się zaczęłam uśmiechać jak szalona! Każdy chciałby mieć taką córkę jak Sophie <3. Ale tak szczerze... to wątpię, aby dziewczynka w tym wieku napisała tak idealnie z przecinkami smsa XD. Nawet, jeśli jest inteligentna, to uważam, że to jednak przesada. A co do samej Phoebe i Sophie to tak sobie myślę, że... są aż nienaturalnie idealną rodziną :o. Mam nadzieję, że później wprowadzisz trochę... mniej idealności, żeby się nie przesłodziło za bardzo >D!
    Ten niebieskooki mężczyzna to musiał być Matt! NOOO! Musiał! >D *chyba*
    Też mnie zawsze dziwiło przesiewanie mąki. Ja nie widzę różnicy w robieniu ciasta z przesiewaną mąką i nieprzesiewaną XD, a już próbowałam robić i takie i takie! Niby bardziej napowietrzone, ale coś mi się nie wydaje.
    MATKOOO, Cambio Dolor. Przypomniałaś mi *____* ta piosenka jest taka piękna przecież...
    OCH, GOD. Ta cała historia o Phoebe i Joelu. Genialnie to rozpracowałaś. Nie ma to jak Sylwester w łazience >D!
    7 września, przypadek, nie sądzę >D!
    MATT! MATT! MATT! <3 <3 <3 Jaram sięęęę!
    Raj się rozkręca! Podoba mi się ten rozdział c: czekam na następną rozmowę z Mattem!

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć! Jestem już po lekturze 4-ech rozdziałów i przybyłam z komentarzem;) Postanowiłam napisać jeden, bo tak będzie dla mnie szybciej. Następny komentarz pojawi się pod 7-mym.

    Zacznę standardowo od tego, co mnie zastanowiło/rozśmieszyło/zazgrzytało, a potem konkrety :D

    „Wilson i Carslon wysnuli podejrzenie, że denat celowo szedł do mnie. Nie wiem, skąd wzięli tę teorię, ale niech im będzie” – skoro śledczy podejrzewają, że Phoebe ma coś wspólnego z tą sprawą i denat celowo szedł do niej, to dlaczego poinformowali ją o tym, że będą obserwować jej sklep? To powinno być raczej tajemnicą – i to dużą! - żeby przekonać się czy kobieta ma z tą sprawą coś wspólnego. A ona ot tak rzuca informacją, że jej sklep jest obserwowany … Dziwne mi się to wydało. Chyba że ja czegoś nie zrozumiałam :D

    Rozdział 4

    Przy fragmencie z wiadomością Sophie napisałaś: „Kocham się. Sophie”. Uśmiałam się i teraz główkuję, czy to Twój błąd, czy celowy, by pokazać, że Sophie też się czasem myli :D W końcu jest tylko dzieckiem, nie powinna pisać perfekcyjnie.

    „- Oczywiście, skarbie. - Joel głaszcze jej włosy. - Szkoda, że nas Raj...” – nasz
    „Po ty stwierdziłam, ze nie mogę mu ufać” – tym

    Jeśli chodzi o treść, to bardzo podoba mi się ten motyw ze śmiercią na schodach lokalu i dziwną wiadomością, którą przekazał umierający chłopaki którą powtórzył „tajemniczy pan. Ta sprawa wydaje mi się bardzo ciekawa, ale na razie nie mam żadnych domysłów i tropów, więc po prostu zaczekam na dalszy rozwój sytuacji.

    Trochę więcej niż o śledztwie wiadomo o życiu prywatnym bohaterki. Podoba mi się to, że stworzyłaś postać z nieciekawą przeszłością. Wpadka w wieku 18 lat nie jest czymś, czym należy się chwalić, ale to, że urodziła dziecko i obdarza je ogromną miłością to już powód do szacunku. Swietne jest też to, że mimo rozstania kobieta dobrze dogaduje się z byłym i starają się stworzyć dla Sophie pełną rodzinę. Zastanawiam się czy jest jakaś szansa, że do siebie wrócą… Może ten wspólny wyjazd (o ile do niego dojdzie) jakoś ich do siebie zbliży? Uwielbiam wątki romansowe w kryminałach, więc będę trzymać kciuki, żeby jakiś się tutaj pojawił :D
    A na razie lecę dalej. I mam nadzieję, że niebawem się dowiem, czemu FBI chciało ukraść torebkę xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tu napisałam ogólnie, tam chyba bardziej szczegółowo, więc z czystym sumieniem lecę dalej :D

      Usuń

Komentujesz na własną odpowiedzialność!