środa, 10 stycznia 2018

19 Spotkanie ze smutkiem



     Ponoć człowiek nie ma wspomnień. Zapamiętuje jedynie schematy zdarzeń i we własnej głowie dokłada do nich postaci i miejsca, to określa tym mianem i wierzy, że to się wydarzyło. Życie w iluzji niczym w Matriksie, z którego nie ma szans się wydostać i żyć naprawdę.
      Nie wierzę w to. Uważam od dawna, że ludzki umysł potrafi nie tylko dostrzegać schematy, ale też zapamiętywać sytuację i odtwarzać je, kiedy zapragnie, niczym aparat, w którym raz zaklęty został jakiś film, który można zobaczyć jeszcze raz i jeszcze raz, kiedy się tego chce. Fakt, wspomnienia się zacierają, tracą ostrość, ale są. I nikt nie zabroni mi głosić tej teorii.
     Szczególnie, że właśnie mam na nią dowód, kiedy Walter Miller wchodzi bezgłośnie do mojego pokoju, nie odrywając przy tym ode mnie wzroku i czyniąc to dokładnie tak samo, jak kilkanaście lat temu, kiedy też znalazłam się w szpitalu. To samo tempo, krok postawiony szybko, acz z namysłem. Uwaga kryjąca się w oczach i skupienie na twarzy, by nie dać się nikomu zaskoczyć. Jako kilkulatka myślałam, że oto odwiedził mnie jakiś superbohater, kolegą mojej mamy, który dowiedział się, że zachorowałam i na jej prośbę przyszedł do mnie, by poprawić mi humor jakąś swoją sztuczka. Wtedy nie wiedziałam, że jesteśmy spokrewnienie, teraz, kiedy mam już tego świadomość, czuję, jak do oczu napływają mi łzy, kiedy widzę go żywego, choć przecież powiedziano mi, że już go załatwiono, a znaleźć go można gdzieś w rynsztoku.
      Czując ogromną ulgę, nawet nie zdaje sobie na dobre sprawy z tego, że wyciągam dłoń w stronę mężczyzny, pragnąc, by ją ujął i usiadł na krześle obok, by tak powiedział, bym mogła nacieszyć się jego obecnością.
     - Tato...
     Zatrzymuje się raptownie i patrzy na mnie inaczej niż do tej pory. W jego spojrzeniu kryje się pewne uczucie - takie, które dziecko pragnie widzieć codziennie na twarzy swojego rodzica. Miłość i oddanie, za które jest w stanie poświęcić swoje życie.
     Także do jego oczu napływają łzy.
     - Phoebe...
     Czyni to, czego nie dane mu było zrobić przez prawie dwadzieścia pięć lat - pokonuje każdą dzieląca nas odległość i przytula mnie do siebie, kryjąc w ojcowskich ramionach. Schowany w półmroku pokoju może wydawać się zjawą, ale czuję ciężar jego ciała, nie mam więc żadnych wątpliwości, że on tu jest, w tej chwili, w tym pokoju.
     Wybucham płaczem, a Walter głaszcze mnie uspokajającym gestem po włosach, kołysząc przy tym lekko.
     Jeśli kiedykolwiek nadejdzie dzień, w którym dopadnie mnie brak poczucia bezpieczeństwa, przypomnę sobie ten moment. Zachowam go w pałacu myśli, by nigdy nie zniknął i był wtedy, kiedy będę go potrzebować.
     Nie wiem, jak długi trwamy tak blisko, ale w końcu nadchodzi moment fizycznego oddalenia. Mężczyzna przysiada na krańcu łóżka, nie na krześle, i znowu mi się przypatruje, a z jego twarzy bije przeraźliwy smutek. Nie wygląda tak, jak można się tego po kimś spodziewać, kiedy krewny nareszcie widzi i może uściskać dawno nie widzianego członka rodziny, z którym i kontakt jest z jakiś powodów utrudniony, ale jak ktoś, komu właśnie ogłoszono, że zmarła mu najbliższa na świecie osoba i jedyne, co może teraz zrobić, to pogrzebać ją na wieki w czarnej ziemi, gdzie się rozłoży i zamieni w proch, z którego powstała. Przeraża mnie wyraz jego twarzy, przestraszona przestaję płakać, za to przygotowuję się na to, że być może za chwilę usłyszę coś, co jeszcze bardziej skomplikuje moje już i tak nie za łatwe życie oraz pokaże mi, że przecież nigdy nie ma tak źle, by nie mogło być jeszcze gorzej.
     Nie zadaję pytań, cierpliwie czekam, aż tata zabierze głos, a zawieszony na ścianie zegar odmierza czas i coraz bardziej przybliża nas do wieczora. Kolejny dzień upływa, trwając dla mnie jednocześnie za krótko i za długo, przynosząc ze sobą tak wiele, a zarazem niewystarczająco dużo. Jest trudny do opisania, zbyt obfity w spotkania i usłyszane informacje, a nie przyniósł ze sobą nic godnego nazwania wielkim zaskoczeniem, które może coś zmienić. Fakt, jeszcze się nie zakończył, ale jest dziwny. Tak samo dziwne może być to, co powie mi Walter, kiedy w końcu zabierze głos.
     Cisza ma to do siebie, że albo trwa na wieki, albo zostaje przerwana. Ta, która zapadła w pokoju, kończy się drugim rozwiązaniem, kiedy Miller chyba ma jej już dość lub też dociera do niego, że czekam, aż coś powie. Chyba zrozumiał, że nie chcę zadawać pytań, lecz wysłuchać tego, co sam ma do powiedzenia, bez ciągnięcia go za język.
     - Słyszałem, co się stało - zaczyna, chwytając moją dłoń i głaszcząc na kciukiem, jakby chciał mnie z jakiegoś powodu pocieszyć. - Spodziewałem się, że Alan, ten złamas i gnojek, że pożal się, Boże, będzie chciał cię skrzywdzić, ale nie wpadłem na to, że zrobi to tutaj. Wybacz, że nie było mnie na miejscu, kiedy próbował cię zabić.
     Walter musiał zatroszczyć się o swojej życie, o przebaczenie powinna mnie raczej prosić agentka Moss, która poleciała w kulki ze swoim wypełnianiem obowiązku i pozostawiła mnie na pastwę psychopaty, jakim okazał się mój ojczym. To ją obarczam odpowiedzialnością za to, co mi się przytrafiło. Mam nadzieję - dość egoistycznie - że prowadzone jest wobec niej postępowanie dyscyplinarne i zostanie zdegradowana, bo na to w moim mniemaniu jak najbardziej zasługuje. Za to tata nie otrzyma ode mnie żadnego negatywnego uczucia, najwyżej to ja przejmę od niego smutek, kiedy dowiem się, co się z nim działo przez kilka ostatnich dni.
     - Nie szkodzi, przecież musiałeś zatroszczyć się o siebie. - Przełykam ślinę i ściskam mocniej jego dłoń. - Kiedy we wtorek ten ktoś mnie zaczepił i uderzył, on... Powiedział, że już mogę za tobą płakać, bo zdołali się z tobą uporać. Przez chwilę myślałam, że mogli cię dopaść, jak powiedział, ale nie uwierzyłam w to, że możesz nie żyć. Coś bym poczuła, gdyby tak się stało, w końcu jestem twoją córką.
     Gdybyśmy grali w melodramacie, pewnie scenariusz na tę scenę przewidywałby didaskalię, w której postać grana przez Waltera właśnie okazuje mi przez jakiś gest ojcowskie uczucie. Ale nie gramy, a limit czułości został już wyczerpany, poza głaskaniem po dłoni nie mam co liczyć na więcej. To i tak wystarczająco dużo, jak na spotkanie po dwudziestu pięciu latach. Do niektórych rzeczy oboje będziemy musieli odrobinę dojrzeć i się ich nauczyć.
     - To prawda, byli blisko, ale zdołałem się uwolnić i zniknąć, zanim spróbowali mnie zabić po raz kolejny.
     - O co w tym wszystkim chodzi, tato? - Patrzę na niego uważnie, staram się wyczytać w masce, którą przywdział na twarz, co sam o tym myśli, ale nie udaje mi się; kamień jest za twardy, by przez niego przeniknąć. - Wiem, że kiedyś zabiłeś bossa mafii, dlatego wydano na ciebie wyrok, przez co musiałeś porzucić mnie i mamę, do tego musiałeś patrzeć, jak Alan z premedytacją zajmuje twoje miejsce, ale nie bardzo jestem w stanie zrozumieć, dlaczego ich zemsta dosięgnęła również mnie. Dlaczego ja także stałam się ich celem? Proszę, tato, wytłumacz mi to.
     Jego spojrzenie utkwione jest we mnie niczym pinezka w korkowej tablicy, również stara się przeniknąć głębiej, zajrzeć do duszy. Po takim spojrzeniem nawet największy twardziel by się wzdrygnął. Ludzie mają to do siebie, że nie lubią, kiedy wnika się w ich myśli, serce i to, kim naprawdę są. Lubimy mieć tajemnice, bo one czynią życie odrobinę barwniejsze, bez nich egzystencja może być jedynie szara.
     Ktoś kiedyś w fikcyjnym świecie rzekł, iż cud zdarza się tylko raz, a gdy się objawia, przemawia językiem tajemnic, które ujawniwszy się, giną na zawsze. Moim cudem mógłby być powrót do życia, które przypominałoby poprzednie przed tymi wszystkimi wydarzeniami, ale czy tajemnice, które go kryją, mogą tak łatwo wyjść na światło dzienne i nie zniszczyć fundamentów, które pozostały w moim życiu?
     Nie potrafię wytrzymać wzroku Waltera, dlatego zerkam na pościel i oddycham głęboko. To dzień poważnych rozmów, a choć się kończy, powaga nadal unosi się w powietrzu i opada niewidzialnym płaszczem na moje ramiona, nie chcąc mnie przygnieść swoim ciężarem, ale otulić i nie dać się załamać temu, ci mogę jeszcze usłyszeć.
     - Dlaczego tak na mnie patrzysz? - pytam, chcąc zakłócić kolejną ciszę, która pojawiła się w pokoju, wnikając przez dziurkę od klucza i nagrzewając powietrze w pokoju. - Powiedziałam coś nie tak?
     Nie patrzę na mężczyznę, ale odnoszę wrażenie, że się uśmiecham. Nie sprawdzam tego, wciąż spoglądając na biel krytą w półmroku i słuchając upływających minut.
     - Nie sądziłem, że tak szybko się do mnie przekonasz - tłumaczy wyważonym tonem, jakby udzielał porad, a nie zdradzał mi treść swoich myśli - a ty nie tylko już zaakceptowałaś to, kim jestem, ale też nie masz oporów, przed nazywaniem mnie tatą. Przyznaję, to dla mnie niespodziewane, ale też bardzo mnie cieszy. Dziękuję, że tak mnie nazywasz, Phoebe, to naprawdę wiele dla mnie znaczy.
     Nie powinno dziękować się za istnienie faktów; one po prostu się dzieją, czasami całkowicie bez naszej woli i udziału.
     Przełykam ślinę i zdobywam się na wypowiedzenie kilku słów.
     - Kiedy dowiedziałam się, że Alan nie jest moim biologicznym ojcem, a on sam zaczął traktować mnie jak kogoś gorszego sortu niż moją siostrę, pragnęłam, by w moim życiu pojawił się jeszcze ktoś, do kogo mogłabym mówić tato, nie czując przy tym rozgoryczenia i złości. - Znajduję siłę i znowu patrzę na Waltera, tego mężczyznę, który ofiarował mi życie i pojawił się w nim dość późno, ale akurat wtedy, kiedy go potrzebuję. - To ja dziękuję, że tu jesteś. Bez ciebie wiele pytań nie znalazłoby odpowiedzi, nawet nie wiedziałabym, gdzie ich szukać. Dziękuję.
     Kamienna maska na chwilę zostaje zrzucona, kiedy na twarzy mężczyzny wykwita uśmiech - niczym niezmącony, szczery, prawdziwy. Taki, które dziecko pragnie z całego serca widzieć na twarzy rodzica.
     - Nie masz mi za źle, że wraz ze sobą przyniosłem tyle problemów i niebezpieczeństwo, na które ani ty, ani twoja mama i córka nie były przygotowane?
     Miłość i więzy krwi. To kazało mu się ujawnić i pomóc mi stawić czoła, temu, co nam zagraża.
     Również się uśmiecham.
     - Głównie przyniosłeś siebie, a to ojca mi w życiu brakowało. Poza tym masz wiedzę o tym, co się dzieje, kto za tym stoi i jak możemy wykaraskać się z tego bagna. - Maska pojawia się na nowo. - Prawda?
     Walter się wycofuje, widzę po nim, że porzuca bycie otwartym, że znowu staje się zbiegiem i człowiekiem ukrywającym się w cieniu, by nikt go nie dopadł, zanim on nie dopadnie swoich wrogów. To on chce rozdawać karty w tym rozdaniu, nawet jeśli jedna z nich to moje życie.
     - To nie jest łatwe do wyjaśnienia - wzdycha.
     - Spokojnie, wysłucham cię, mam tutaj dużo wolnego czasu, zanim stąd wyjdę, możesz dostarczyć mi trochę rozrywki.
     - Ale ja go nie mam.
     Szczupłe palce znikają z mojej dłoni, ciężar drugiej osoby opuszcza łóżko, kiedy mężczyzna wstaję i podchodzi do okna, by przez nie wyjrzeć na powoli zasypiające miasto. Patrzę za nim, a uczucie niepokoju, które nie znika z mojej głowy, a jedynie daje o sobie znać w pewnych momentach, właśnie się nasila.
     - Co masz przez to na myśli?
     Nie odwraca się do mnie, a jego głos sączy się do moich uszu niczym głos z radioodbiornika, który podaje najświeższe informacje, nie dodając do nich uczuć ani odpowiedniej dykcji; niczym robot, który zaprogramowany przez kogoś, nie ma możliwości powiedzenia tego, co mógłby powiedzieć, gdyby tylko dano mu serce.
     - Ta sprawa ciągnie się latami, wiele trupów pojawiło się po drodze... Wielu ludzi zadawało te same pytania co ty, doszukując się tego, co niekoniecznie istnieje, byle tylko poznać prawdę, która dla każdego z nas może być inna. Mam wiele na sumieniu, Phoebe, ty, jak nikt inny, zasługujesz na moją spowiedź, ale nie mogę sobie na nią na razie pozwolić. Nie w chwili, kiedy nadal ktoś tam, na dole, na ulicy, być może stara się znaleźć skuteczny sposób na to, by cię zabić i tym samym zabić mnie, bo wiem, że nie dam rady żyć bez rodziny, którą udało mi się choć trochę odzyskać. Nie mogę ci nic powiedzieć, bo najpierw muszę oddalić od ciebie to niebezpieczeństwo. Poza tym to nie jest miejsce na taką rozmowę. Jesteś osłabiona po atakach, pilnuje ci - przynajmniej powinno - FBI, ja mam za sobą ogon... Żadne z nas nie jest na tyle bezpieczne, by moja wersja wydarzeń mogła stać się twoją. Ale obiecuję ci, że odpowiem na każde twoje pytanie, kiedy tylko przyjdzie na to pora. Obiecuję.
     Ciężko jest uwierzyć w obietnicę, kiedy nie widzi się twarzy osoby, która ją składa. Walter chyba wyczuwa moje wątpliwości, bo odwraca się, wraca do łóżka i staje przy jego krańcu, by patrzeć na mnie, kiedy ja patrzę na niego. Ktoś zapała światło na korytarzu, rozlegają się czyjeś kroki, które mogą, ale nie muszą, kierować ich twórcę do mojego pokoju. Walter staje się czujny, ale nadal skupia się na mnie.
     - Obiecuję, że do ciebie wrócę i wszystko ci powiem, zaczekaj tylko na mnie.
     Czekałam tak długi, nie zdając sobie z tego do końca sprawy, teraz, kiedy wiem, kogo oczekiwać, czekanie może być łatwiejsze i trudniejsze jednocześnie, ale powinnam sobie z nim poradzić.
     - Dobrze, będę czekać.
     Walter wygląda tak, jakby chciał jeszcze coś powiedzieć, ale nie jest mu to dane, bo właśnie otwierają się drzwi, zapalone zostaje światło, ktoś wchodzi do środka, a mój tata zostaje przyłapany. Nieprzygotowany do nagłej ewakuacji gotowy jest do starcia siłowego, szybko jednak opuszcza zaciśnięte w pięści dłonie, kiedy jego oczom ukazuje się doktor McMilan.
     - Dobry wieczór państwu - odzywa się jak gdyby nigdy nic i przygląda mojej karcie. - Jak widzę, na razie z pani zdrowiem jest wszystko w porządku. - Unosi wzrok i uśmiecha się do mnie krótko, po czym na nowo patrzy w wyniku na tabliczce. - Pani mama właśnie skończyła posilać się batonikiem z automatu i tą ohydnie gorzką kawą z kafeterii, jest jakieś piętro pod nami - opowiada, choć nikt nie zadał mu pytania. - To daje jakieś maksymalnie trzy minuty, zanim się tu pojawi z powrotem. Czy tyle wystarczy ci, Walterze, by stąd zniknąć?
     Zaskoczona patrzę, jak lekarz i tata wymieniają spojrzenie, kiwają sobie nawzajem głowami i porozumiewają się w sposób, który dla mnie jawi się jako zagadka.
     - No jasne, że zdążę - odpowiada Miller, okrążając łóżko, pochylając się nade mną i całując mnie w czoło. - Do zobaczenia, Phoebe. Czekaj na mnie.
     Zanim zdążę coś powiedzieć, wychodzi z pokoju, nie żegnając się z Evanen, cicho zamykając za sobą drzwi.
     Oszołomiona patrzę na medyka, który z premedytacją nie patrzy na mnie, za to marszczy czoło i chwieje się na stopach, jakby właśnie dostał choroby sierocej i w ten sposób radził sobie z napływającymi uczuciami.
     - O co tu chodzi, do cholery? - Odnajduję język wewnątrz buzi i używam go w celu, w którym go nam podarowano. - Wy się znacie?
     - Tak - pada lakoniczna odpowiedz, po czym również i on kieruje się ku drzwiom, jakby właśnie nic dziwnego nie miało tutaj miejsca.
     - Panie doktorze! - krzyczę, na co się zatrzymuje i zerka na mnie przez ramię.
     - W swoim czasie, Phoebe - mówi, jakby zdołał wyłapać telepatycznie pytania kłębiące się w mojej głowie. - Wtedy dowiesz się wszystkiego.
     Wychodzi, a ja opadam na poduszki i zanurzam się w świecie rozmyśleń, skąd wyrywa mnie dopiero głos mojej mamy, która wraca do pokoju i radośnie mówi o tym, co wydarzyło się ostatnio w mojej kawiarni, a o czym poinformowali ją Kim i Heath podczas ostatniej rozmowy telefonicznej, kiedy to dzwonili, by dowiedzieć się, jak się czuję. Jej słowa docierają do mnie, ale nie mają na tyle dużo siły przebicia, bym całkowicie się na nich skupiła.
     Myślę o tym, co przyniósł ze sobą Walter. Obecność, pewne informacje, ale też bardziej namieszał mi w głowie, jakby to było możliwe. Nie potrafię porzucić myśli, że w jego przyjściu kryło się coś więcej, a on między swoimi wypowiedziami chciał mi powiedzieć coś więcej w niewerbalny sposób.
     Wieczór powoli zamienia się w noc. Rodzicielka powoli zbiera się do domu, by samotnie spędzić w nim czas, co łamie mi serce. Jednocześnie czuję ulgę, kiedy wychodzi, a ja mogę udawać, że powoli zapadam w sen.
     Dopiero wtedy otwieram dłoń, którą wcześniej trzymał Walter, i przyglądam się niewielkiej, złożonej na kwadracik karteczce, która może kryć w sobie wszystko.
     Nie czytam tego, co jest na niej zapisane, zamiast tego, chowam ją w miejscu, gdzie raczej nikt nie zapragnie zrobić inspekcji, i zasypiam, dziwnie smutna tym, co się zadziało jednego dnia, a wszystkie rozmowy zlewają się w jedną, kiedy wpadłam do świata koszmaru, gdzie jedyną znajoma rzeczą jest posąg anioła - ten sam, który od dekad robi za gargulca na dachu kamienicy, gdzie mieści się Raj. Ten sam, który we śnie spada na mnie i jest tym, co może mnie zabić.
     Jeśli tylko komuś przyjdzie to do głowy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentujesz na własną odpowiedzialność!