wtorek, 10 kwietnia 2018

22 Spotkanie z głosami



         Nie powinnam zapominać o tym, że choć w moim życiu nie układa się najlepiej, zawsze może być gorzej. Po jednym ataku mogą przyjść kolejne, o wiele silniejsze i bardziej zagrażające mojemu zdrowiu, bardziej śmiertelne.
     Nie powinnam zapominać, a zapomniałam, przez co straciłam czujność i pozwoliłam, by ciemność, z którą dopiero zaczęłam się zaznajamiać, pochłonęła mnie na nowo. Tkwię w niej, a z zewnątrz nie dociera nic, co mogłoby mi powiedzieć, że ktoś przy mnie jest i czuwa. Nie umiem stwierdzić obecności kogokolwiek, właściwie to ledwie zdaję sobie sprawę z tego, że JA nadal istnieję, że oddycham, choć wspomaga mnie aparatura.
     A przynajmniej wydaje mi się, że jeszcze żyję, choć w tej ciemności. Niewiele zapamiętałam z kolejnego ataku poza tym, że obok mnie był doktor McMilan. I poza bólem, który najpierw pojawił się z tyłu głowy. Nie był to jednak wewnętrzny ból, ale pochodzący od czynnika zewnętrznego. Jakby ktoś uderzył mnie kijem lub czymś równie twardym.
     Jeśli to był kolejny atak na moje życie, to szpital naprawdę stawał się jednym z najniebezpieczniejszych miejsc, w jakich kiedykolwiek byłam. Właściwie dlaczego wciąż mnie z niego nie wypuszczono? W swojej ciemności może i traciłam poczucie czasu, ale wiem dobrze, mimo wszystkiego, że naprawdę trzymają mnie w tym budynku za długo. Powinnam wracać do córki i obowiązków w pracy, nie mogę pozwolić sobie na taką rozsypkę w życiu. Sprawą mafii powinno się na dobre zająć FBI, poprowadzić wszystko tak, jak wypada, ja zaś powinnam żyć nadal swoim życiem.
     Dlaczego tylko czuję, że ono już na dobre przepadło? 
      Próbuję otworzyć oczy, ale jak mówię - ciemność trzyma mnie mocno, a do tego brak mi sił, by zamiary zamienić w prawdziwe czyny. Dlatego pozwalam sobie w tym zawieszeniu, skoro nie potrafię się ruszyć. Za to nadal mogę myśleć, z czego zdaję sobie sprawę. Może nie jest to idealne zajęcie dla osoby w moim wieku, która powinna korzystać z życia, ale w tych okolicznościach to najlepsze, co mogę robić.
    Dlatego myślę i staram się sama wpaść na to, dlaczego mafia ostrzy sobie na mnie zęby i pragnie mojej głowy. Wracam pamięcią do tego, co się wydarzyło, gdy na progu mojej kawiarni umarł człowiek, pozostawiając na zawsze wspomnienie śmierci, która również i mnie tego wieczora ucałowała. Po kolei śledzę w myślach to, co miało miejsce nie tak dawno temu i zastanawiam się, czy nie spotkałam tych wszystkich ludzi już wcześniej.
     Oczywiście, że wcześniej miałam do czynienia z Walterem. Pojawiał się na plecach zabaw, gdzie samotnie, patrząc z zazdrością na inne dzieci, spędzałam czas. Odwiedził mnie w szpitalu. Pojawiał się co jakiś czas gdzieś w tłumie, a ja go wypatrywałam, co zarzuciłam, kiedy poszłam do liceum. Może i zepchnęłam jego istnienie na tyłu świadomości, ale do końca o nim nie zapomniałam. 
      Inaczej sprawa miała się z Johnem. Jedynie na zdjęciu z chrztu mogłam go zobaczyć, do tego ktoś zamazał mu twarz. Gdyby nie agenci i ich próby sprawdzenia, nie wiedziałabym na sto procent, że to on był moim ojcem chrzestnym. Żyłam w takiej rodzinie, że nie chciałam dowiadywać się czegokolwiek o tej dalszej, wystarczyło mi, że byłam przysposobionym dzieckiem dla jednego z rodziców. To dlatego nie wypytywałam matki o jej kuzynów, ta wiedziała mogła mi tylko namieszać w głowie. Jak widać, chyba nie postąpiłam tak źle - gdybym dociekała, będąc młodsza, może mafia trafiłaby na mnie szybciej, a tak miałam więcej lat spokoju.
     Nie wiem, czy kiedykolwiek wcześniej, przed całą tą sprawą z Kudryckiem, miałam do czynienia z porucznikiem Wilsonem. Nie, raczej nie. Jego twarz nic mi nie mówiła, on sam nie dał mi odczuć, jakobyśmy się już wcześniej znali. Co nie tłumaczyło tego, dlaczego mnie okłamał i dał znać FBI, jak się mają sprawy. W końcu to on przekazał im śledztwo, prawda?
     Chyba że tu się mylę i to ktoś inny powiadomił Carlsona, że Phoebe Rosenberg jest w niebezpieczeństwie.
     Ach, zbyt wiele pytań, to dlatego wzdcham, choc w mojej ciemności tego dźwięku nawet nie słychać.
     Za to słychać coś innego.
     - Naprawdę znowu to powiedziała?
     Czyjś głos, męski. Bardzo wyraźny, niski, budzący zaufanie, choć należący do młodego mężczyzny. Nieznany mi, a przynajmniej nie należący do kogoś, kogo dobrze znam.
     - Tak. Nie złapaliśmy z nią kontaktu, ale zdołaliśmy wychwycić, co takiego powiedziała przy kolejnym ataku. Nie wiem, jak długi jeszcze będziemy mogli ją tu trzymać w takim stanie, chyba potrzebne będzie przeniesienie.
    Drugi głos również należy do mężczyzny, starszego od kolegi. W jego słowach brzmi troska i pewna nuta zrezygnowania.
     Nie mam pojęcia, o kim ci dwaj mówią i dlaczego w ogóle ich słyszę, ale nie przejmuje się tym. Pewnie jacyś lekarza przyszli do mojego pokoju, by służyć konsultacją McMilanowi, przecież takie rzeczy się zdarzają. Zamiast tego wolę się skupić na przypomnieniu sobie pytań, które zadali mi agenci. Wiem, że moje odpowiedzi były zgodne z moim owzesnym stanem wiedzy, mimo to odnoszę teraz wrażenie, że obaj, zarówno Peter, jak i Matt, wiedzieli coś więcej niż ja, tylko nie pozwolili sobie mnie w to wtajemniczyć.
     Zastanawiam się również, jaką rolę a tym wszystkim odgrywa agentka Moss. Bez wątpienia mogę ją wpisać na listę osób, które nie są mi przychylne, tylko nie wiem, co jest tego powodem. Nie spotkałam tej kobiety wcześniej, jak w biurze federalnym, nie przypominam sobie również, bym w jakikolwiek sposób świadomie ją uraziła. Nie wiem, skąd jej niechęć do mnie. Może sama ma jakieś powiązania z mafią i boi się konkurencji z mojej strony? To dziecinne myślenie, wiem, ale jakoś nie umiem spojrzeć dojrzale na to, co wyczyniała Julianne. Chciała mi w czymś przeszkodzić, to było widać, ale niby w czym, skoro nic nie planowałam? Nawet nie wiedziałam, w jak kiepskim położeniu się znajduję, dopóki mnie porządnie nie uświadomiono. Dlaczego ona była mi wrogiem? Dlaczego w ogóle mam jakiś wrogów? Przecież staram się nie wchodzić z nikim na wojenną ścieżkę, bo to nic dobrego ze sobą nie przyniesie.
    Wspominam mężczyznę w domu Kudrycków, który zaatakował mnie i Robbena, kolejny raz przeżywam atak, który przeprowadzono na mnie na ulicy - nie wiem, dlaczego się tego dopuszczono, dlaczego wplątano mnie w coś takiego. Owszem, jestem córką swojego ojca, ale to chyba nie oznacza, że muszę płacić za każdy jego grzech, skoro jego samego prawie nie znam?
    Głosy wracają niczym bumerang i nadal zastanawiają się nad kwestiami, które w ogóle mnie nie interesują.
     - Ocknęła się choć na chwilę?
     - I to wielokrotnie, ale zawsze wtedy majaczy. Jakby nie umiała wrócić do realnego świata.
     Nie wiem, kto majaczy, ale to na pewno nie jestem ja. Ja prowadzę tu własne śledztwo, staram się znaleźć jakieś tropy w tym, co zapamiętałam, mając do czynienia z pewnymi ludźmi. Fakt, nie jest tego za wiele, ale może jak się odpowiednio skupię, coś mi wpadnie do głowy...
     Moje myśli przykuwają pewne obrazy, które mogłabym dzielić na części pierwsze i w nich szukać odpowiedzi, ale wtedy otaczająca mnie ciemność zaczyna znikać, rozproszona przez światło, które ktoś celowo umieszcza w zasięgu mojego wzroku, zmuszając do ruchu powiekami.
     Nie chcę otwierać oczu, naprawdę nie czuję się na siłach, by to zrobić, ale jasność zaczyna mnie boleć. Unoszę więc powieki, a światło drażni mi źrenice, wywołuje jęk, a za sobą kryje postać, która chyba czerpie przyjemność z tego, że drażni moje oczy strumieniem z latarki.
    - Wraca do nas - oznajmia Evan McMilan i uśmiecha się do mnie. - Cześć, Phoebe. Piłka dzieciaków nieźle cię uderzyła, zemdlałaś nam.
     Mogę przysiąc, że mężczyzna nie jest realny. Jego kształt rozmywa się mi przed oczami, sama jego twarz jest rozmytą plamą, choć przecież powinien być tak samo widoczny, jak przed moim zemdlenie. Tak powinno być, taka powinna być rzeczywistość.
     Ale nie jest. Mimo że próbuję skulić wzrok, nie potrafię zobaczyć Evana tak wyraźnie jak wcześniej. Nie jest tym bytem, który zapamiętałam.
     Boże, co oni mi za środki podali, że mam jakieś dziwne zwidy?
     - Phoebe? - Lekarz pochyla się nade mną zaniepokojony. - Wszystko w porządku?
     Nie rozpoznaję koloru jego oczu, choć przecież już je widziałam i to tyle razy. Ich kształt też już przecież kiedyś znałam.
     - Ty...  - Skupianie wzroku nic mi nie daje. - Ty... Nie jesteś prawdziwy.
     McMilan uśmiecha się, prostuje i zaczyna bawić stetoskopem. 
     - Dopiero teraz to zauważyłaś, moją droga. Nikt tutaj nie jest prawdziwy.
     Chcę coś powiedzieć, krzyknąć, ale wcześniejsza ciemność znowu wyciąga po mnie ręce, głosy wracają, a ja już naprawdę nie wiem, co tu się dzieje, kim jestem i coś jest rzeczywistością.
     Ale się tego dowiem. Muszę. Inaczej czym będzie moje życie?  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentujesz na własną odpowiedzialność!