niedziela, 10 lipca 2016

1 Spotkanie ze śmiercią

    


     22 września 2014 r. 


     Brzdęk tłuczonej porcelany rozchodzi się głośnym echem w prawie pustej sali. Dźwięk wciska się pomiędzy książki, swoim oddech naznacza okładki. Odłamki odcinają się swoją bielą na posadzce, te najmniejsze czekają gotowe, by wbić się w bosą stopę do krwi. Drobiny kurzu tańczą w powietrzu nad martwym naczyniem, czerpiąc energię z wpadających przez duże okno promieni. Zgiełk miasta trafia tu stłumiony, nie może liczyć się z panującą w środku przyjemną ciszą.
  Pip. Ekspres informuje o zakończeniu swojej pracy, para unosi się ciężką chmurą nad filiżankami. Ciepły gaz ogrzewa je i dzieli się swoim zapachem, wypełnia je prawie po brzegi. Czując się wolny, aromat kawy wydostaje się na ulice, drażni nosy przechodniów i wabi chwilą raju.
  Miotełka zgarnia potłuczoną ceramikę, chroni przez chwilę swoim włosiem, jakby wiedziała, co się za moment wydarzy. Z ciężkim stukotem to, co jeszcze przed minutą było filiżanką, ginie w czeluści worka, definitywnie kończąc swój żywot.
Dzwoneczki przy drzwiach informują o przybyciu kolejnego gościa chcącego na sekundę odciąć się od rzeczywistości. Na moich wargach pojawia się uśmiech, wygładzam fartuszek i jestem gotowa do pracy, wychodzę zza lady.
- Dzień dobry - witam się z przybyszem. - Witam w "Raju pod smutnym aniołem".
Kobieta ma najwyżej czterdzieści lat, proste włosy w kolorze mysiego blondu i szeroko rozstawione, niebieskie oczy. Jest niewysoka, ubrana w wypłowiały płaszczyk. Rozgląda się po sklepie, jej wzrok prześlizguje się po regałach. Czyta listę napojów za moimi plecami, jest oszołomiona. Jak z resztą każdy, kto po raz pierwszy tu wchodzi. Przekraczając próg, nowi klienci nie spodziewają się miejsca będącego znamieniem nieba.
- Dzień dobry. - Barwny szal upstrzony haftem odlatujących w przestworza ptaków chroni szyję kobiety przed działaniem wiatru i wzbogaca jej strój o ciepłe kolory jesieni. - Chciałabym... To znaczy...
Jest odrobinę zdezorientowana, nie często spotyka się taki sklep jak ten. Miesiące pracy w nim nauczyły mnie cierpliwości, pierwsze spotkanie prawie w każdym przypadku wygląda jak zderzenie turysty z nową kulturą: jest nią zafascynowany, jednocześnie się jej boi.
Czekam, aż kobieta na spokojnie stwierdzi, czego ode mnie oczekuje.
- Szukam... książki dla mojej córki. Za kilka dni ma urodziny, kończy szesnaście lat.
W kulturze amerykańskiej osiągnięcie tego wieku jest czymś znaczącym, obchodzi się go jako wejście w dorosłe życie. Choć pozbawione legalnego alkoholu, jest dla każdego młodego Amerykanina wielkim dniem, jego osobistym świętem.
- Rozumiem. W jakich książkach gustuje pani córka? - Praca nauczyła mnie, że warto porozmawiać z klientem i mu pomóc, doradzić, niż pozostawić samemu sobie, gdy do końca nie jest pewien, czego chce.
Książka nietrafiona to najgorszy prezent ze wszystkich.
Kobieta zamyśla się. Zrozumiem, jeśli nie będzie wiedziała, co nastolatka lubi czytać. W dzisiejszych czasach samo zjawisko czytania jest czymś dziwnym, dziewczyna może nie chcieć się ujawniać.
- Lisa lubi kryminały i fantastykę. - Kieruję wzrok na odpowiednie półki. - Ale powiedziała mi, że chce więcej obcować z literaturą młodzieżową. Wydaje mi się, że jest trochę wyobcowana w gronie przyjaciół, bo nie zna popularnych teraz autorów. Czy jest coś, co mogłaby pani polecić?
Uśmiecham się. Lubię dzielić się swoimi odczuciami, ale staram się nie być za bardzo subiektywna - klient ma sam podjąć decyzję, ja tylko informuję, jakie mogą być reakcje.
Przez kilka minut kobieta waha się między dwiema powieściami, po czym decyduje się na obie. Suma ich cen przekracza pewną granicę, więc wbijam na kasę pięcioprocentowy rabat.       Proponuję kawę na wynos, właścicielka szala przypomina sobie, że jest tu także kawiarnia. Wybiera podwójne espresso, płaci, czeka na napój, z kubkiem w jednej dłoni i siatką z książkami w drugiej kieruje się do wyjścia, gorąco dziękując mi za pomoc i życząc miłego dnia. Odwzajemniam pozdrowienie, jestem zadowolona. Znowu się komuś przydałam, to dobrze o mnie świadczy.
Przez otwarte drzwi do środka wpada ciepłe powietrze ostatniego dnia kalendarzowego lata, napawa radością moje płuca Sięgam po szklankę, moje usta dotykają ostygłej cieczy. Nie przepadam za zimną kawą, ale dopijam ją całą. Mój organizm przestał być wrażliwy na kofeinę, ale wciąż przepada za gorzką strukturą płynu.
Zamyka oczy i odtwarzam w głowie ostatnie minuty, na mojej twarzy gości uśmiech. Lata zajęła mi walka z nieśmiałością, jednak nie mogę żałować, że stałam się osobą bardziej komunikatywną. To dzięki temu mogę prowadzić firmę, w której się realizuję.
Brudne naczynie ląduje w zlewie, poddaje się mocy wodospadu i pokornie przyjmuje na siebie znany proces. Krople wody opadają na blat, gdy filiżanka ląduje na suszarce obok swoich sióstr. Kolejne minuty wybijane przez stary zegar przywodzący na myśl ten z angielskiego peronu dworca kolejowego przybliżają mnie do przybycia współpracowników i wizyty Sophie. Wycieram blaty drewnianych stolików w części kawiarnianej, układam herbaty w kolejności według intensywności smaku, nucąc pod nosem piosenkę z lat osiemdziesiątych. Spokój i samotność powoli odchodzą w dal, gdy za oknem pojawia się coraz więcej ludzi. Kolejny dzień pracy wielu osób właśnie dobiegł końca.
Do sklepu wbiega młoda kobieta z narzuconą byle jak na ramiona rozpiętą kurtką. Trzyma się za bok i głęboko oddycha, zdyszana po biegu.
Uśmiecham się złośliwie.
- Spóźniłaś się. - Daruję sobie powitanie. - Odliczę ci to z dniówki.
- No weź. - Dziewczyna prostuje się i podchodzi do baru. - Przecież to tylko pięć minut.
- Osiem.
Przewraca oczami.
- No dobra, osiem. Ale jak widzę - rozgląda się wokół - przez ten czas nie byłam ci zbytnio potrzebna.
- Tutaj nie chodzi o potrzebę pomocy, Kim. - Układam spodki na trzech równych stosach. - Pracujesz tutaj, musisz się liczyć z konsekwencjami swojej niesubordynacji. - Patrzę na nią. - Bierz fartuch.
Wzdycha ciężko, ściąga kurtkę i kieruje się na zaplecze.
- Niech te konsekwencje dotkną też Thomasa - dochodzi mnie jej głos. - To przez tę jego uczciwość na drodze spędziliśmy dwadzieścia minut w korkach, z później zaparkował na końcu ulicy, by nie przeszkadzać innym kierowcom.
Wraca na główną salę lokalu, zawiązuje sznurki materiału w talii.
- Ciesz się, że masz takiego chłopaka, któremu zależy na twoim bezpieczeństwie - odpowiadam. - Mógł ci się trafić pirat drogowy.
- Albo niedojrzały futbolista.
Ten przytyk do mojej przeszłości nie boli mnie już tak bardzo, jak miesiące temu.
W jednym momencie zaczyna się ruch, ani ja, ani Kim nie mamy okazji delektować się kolejnymi łykami kawy. Dziewczyna pomaga w kolejnych książkowych zakupach, a ja tworzę coraz to nowsze porcje napoju bogów. Heath się spóźni. Mój drugi pracownik wchodzi dziarskim krokiem do środka, posyła mi szelmowski uśmiech, po czym zabiera się do pracy - zanosi ciasto i filiżanki do odpowiednich stolików. Gwar rozmów i kroków wypełnia pomieszczenie, niesie się aż po wysoki sufit i wydostaje na zewnątrz. Cieszę się, że podjęłam ten krok i otworzyłam pierwszą w mieście kawiarnio-księgarnię. To druga najlepsza rzecz, jaka mi się w życiu przydarzyła. To tu ulokowałam swoje serce. Niedługo mogę tego żałować.


~*~

Mrok zapada nad miastem, morze gwiazd rozświetla niebo, a księżyc wdziera się do środka przez okno. Ostatni klienci opuszczają sklep, żegnając się miło i życząc mi dobrej nocy. Monety lądują w kasie, kolejne naczynia nikną w pianie, książki zaczynają tęsknić za towarzyszami, którzy porzucili ich na zawsze.
Przy stoliku pod ścianą dwa z trzech krzeseł są zajęte. Zajmują je siwiejący mężczyzna o szerokich barkach i jasnym spojrzeniu niebieskich oczu. Koło niego siedzi kilkuletnia dziewczynka, jej blond włosy związane są w dwie urocze kitki. Dołączam do nich, kładąc na blacie dwa kubki z herbatą słodzoną miodem.
- Proszę bardzo.
Zajmuję ostatnie wolne miejsce i przyglądam się rysunkowi dziewczynki. Przedstawia on grupkę dzieci bawiącą się na placu zabaw. Uśmiecham się. Wszystkie sprzęty zostały narysowaną z taką dokładnością, że nie wątpię w  talent i umiejętności autorki.
- Bardzo ładny rysunek, Sophie. - Głaszczę blondynkę po głowie. Trzyma kubek w obu dłoniach i dmucha na ciepły napój, po czym bierze łyk.
- Dziękuję. - Kulturalna, dobrze wychowana sześciolatka to mały fenomen w czasach rozpieszczania najmłodszych. - Pani w szkole powiedziała, że mogłabym brać udział w zajęciach pozalekcyjnych z plastyki, jeśli wyrazisz na to zgodę. 
Zerkam z uśmiechem na mężczyznę, który emanuje dumą.
- A chcesz brać w nich udział? - pytam.
  Ciemne oczy patrzą na mnie z mądrości, której niejeden dorosły może zazdrościć.
- Oczywiście, że chcę. To może otworzyć przede mną drzwi do sławy.
Parskam śmiechem. Bo warto mieć marzenia w takim wieku. Tylko niekoniecznie dotyczące odległej przyszłości.
- Skoro tak to przedstawiasz, to nie mogę stawać ci na drodze. Jestem na tak.
Blondynka uśmiecha się szeroko, pokazując mi swoje mleczaki.
- To dobrze, dziękuję. Zgodę podpiszesz później.
- Dobrze.
Mały tyran nie wychodzi z dziewczynki zbyt często, więc czasami mogę dać jej sobą porządzić.
Sophie upija kolejny łyk lubianego napoju i zaczyna opowiadać o tym, jak minął jej dzień. Słucham jej i odczuwam ulgę. Nie sądziłam, że ktoś może swoją obecnością tak koić czyjeś nerwy, dopóki się nie urodziła.
- Do końca tygodnia mamy codziennie wychodzić na spacer do parku przy sprzyjającej pogodzie, ale Lizzie się martwi, że nie będzie mogła zabrać ze sobą swojej ulubionej lalki.
Koleżanki Sophie bardziej zachowują się jak sześciolatki niż ona. Odnoszę wrażenie, że przyszła na ten świat jako mentalna nastolatka i rosnąc, robi się bliższa wiekowi psychicznemu, który w metryce mam ja.
- Co jej poradziłaś? - zapytuje Alan. Coraz więcej przyprószonych siwizną włosów dodaje mu tylko uroku. Przystojni mężczyźni starzeją się z klasą, o ile nie pozwolą mięśniowi piwnemu przejąć kontroli nad ich życiem.
- Żeby schowała ją pod płaszczem. - Sophie wzrusza ramionami, nawet to wygląda u niej uroczo. - Ma takie obszerne poły, że raczej nikt nie zauważy przemycanej zabawki.
Jeśli logiczny i ścisły umysł sześciolatki nigdy się nie zmieni, może zostać szefową jakiegoś gangu, myśli bardzo praktycznie.
Mężczyzna marszczy czoło.
- A jeżeli lalka wypadnie po drodze na którąś z ruchliwych ulic? Ktoś może ją przejechać.
Sophie dopija herbatę, odkłada kubek i patrzy na niego jak nauczycielka na ucznia, który jest nadzwyczaj tępy.
- Nie wypadnie, jeśli za pomocą szelek odpowiednio przymocuje się ją do tułowia. Wiem, co mówię, czasami sama wynoszę tak zabawki z domu.
Tym razem to Alan parska śmiechem, a ja marszczę czoło. Czyli dobrze zauważyłam brak kilku pluszaków. Te eskapady mogą wyjaśnić, dlaczego jeden z misiów był cały w piachu.
- Chyba będziemy musiały porozmawiać - zauważam, na co blondynka przewraca oczami.
- Jak musimy.
Zerkam na zegar, minęła już pora, kiedy powinnam zamknąć. Alan dostrzega mój wzrok i w mig wie, co powinien zrobić.
- No, młoda damo, zbieramy się. - Podnosi się z miejsca i patrzy na Sophie. - Ciepła kąpiel z bąbelkami pewnie już czeka.
Dziewczynki nie trzeba przekonywać do założenia kurtki, na swoją śliczną główkę nakłada jasnozieloną czapkę.
- Będę czekała z bajką! - zapowiada mi, po czym przytula się do mnie mocno.
Odprowadzam ją i Alana do drzwi, mężczyzna patrzy na mnie z troską.
- O której wrócisz?
- Postaram się być przed dziesiątą. - Uśmiecham się do niego blado. - Muszę tylko posprzątać i podliczyć utarg. 
Pochyla się i całuje mój policzek.
- Poczekamy na ciebie. - Chwyta za dłoń Sophie. - Chodź, księżniczko, kąpiel czeka.
Patrzę za nimi i macham dziewczynce tak długo, aż się oddalą tak, że nie będzie w stanie mnie dojrzeć. Zamykam lokal od wewnątrz i biorę się za ostatnie czynności. Jestem zmęczona, ale i usatysfakcjonowana liczbą zadowolonych klientów. Świadomość tego, że kilkadziesiąt razy wywołałam u kogoś uśmiech na twarzy, jest bardzo miła.
Myję podłogę, sprawdzam kasę, zapisuję utarg w zeszycie, po czym przysiadam na małej sofie ulokowanej między częścią księgarni a kawiarnią. Bolą mnie nogi, ale jest we mnie radość. Kolejny dzień w Raju... kończy się dobrze. Już dawno minął najtrudniejszy pierwszy rok istnienia, a nadal lokal budzi zainteresowanie. Stworzenie go było ryzykiem, ale mając wsparcie w rodzinie, podjęłam się tego wyzwania i nie mogę narzekać. Szło i idzie znakomicie. Możliwe, że będę musiała zatrudnić jeszcze jedną osobę i to raczej księgarza - dwoje baristów powinno wystarczyć.
Czerwona skóra lekko skrzypi, gdy z przysiadu na końcu mebla przesuwam się ku oparciu. Moje plecy dotykają materiału, jest mi wygodnie. Przymykam oczy i oddycham spokojnie. Żegnam się z tym miejscem, za kilkanaście godzin będę tu z powrotem. Jeden dom zamieniam na drugi, przywykłam do tego, moi najbliżsi także, choć czasami mówili, że pracuję za dużo. Miałam ku temu powód, teraz jednak odrobinę sobie odpuściłam - mogę sobie pozwolić na oddanie sklepu pracownikom na jeden dzień w tygodniu, kiedy to mam czas na załatwienie ważnych spraw, jak opłacenie dostawców, ustalenie z cukiernikiem menu na kolejne dni. Czasami chodzę tego dnia pobiegać lub gotuję ulubione dania. Odpoczywam, by mieć siły na dalsze działania.
Otwieram oczy i zerkam na zegar. W pomieszczeniu jest dość ciemno, poza jedną lampą nic innego nie daje światła. Tarcza jest zacieniona, ale i tak potrafię dostrzec, że powinnam już wychodzić. Wstaję, sprawdzam, czy wszystko jest na swoim miejscu, ubieram się, chwytam za torbę i klucze. Zbliżam się do wyjścia i czuję niepokój. Dziwny lęk, że za chwilę wydarzy się coś niedobrego. Rozglądam się, ale w lokalu nic się nie dzieje. Dotykam klamki i otwieram drzwi. Czynię krok do przodu i wtedy go zauważam.
Ze wschodu środkiem ulicy idzie mężczyzna. W świetle latarni nie widzę jego twarzy, tylko cień czarnej postaci. Po sposobie chodu stwierdzam, że coś mu dolega. Zmierza w moją stronę, trzymając się ręką za lewy bok. Sięgam do kieszeni kurtki, skąd wyciągam telefon. Jeśli to zawał, szybka pomoc będzie nieoceniona.
- Przepraszam - odzywam się, kiedy jest kilka kroków ode mnie. - Czy coś się panu stało? Źle się pan czuje?
Podchodzi na tyle blisko, że słyszę jego ciężki oddech. Wyciągam rękę, by się o mnie oparł, ale on nagle upada tuż przed moimi nogami, na próg. Łapię go, by nie uderzył o niego głową, zerkam na twarz mężczyzny, jest blady.
- Co się stało? - pytam ponownie. - Ktoś pana pobił?
Wzrokiem oceniam jego stan, wciągam powietrze, kiedy na jego dłoni widzę krew. Jest ranny, dlatego szedł takim krokiem. Starając się go nie skrzywdzić, pomagam mu się położyć. Rozkładam poły jego zniszczonej, ciemnozielonej kurtki, widz plamę krwi na jego piersi rozlewającą się na materiale koszulki. Nie widzę samej ranny i nie wiem, czy został postrzelony, czy dźgnięty nożem. Jeśli to drugie, to jest to gorsza wersja - nóż usunięto, więc nic nie hamuje krwotoku. Ściągam z szyi chustę w kratkę i przykładam ją do miejsca wycieku, drugą ręką wybieram na komórce numer pogotowia. Zerkam na mężczyznę, nadal oddycha. To chyba dobrze.
- Proszę się nie martwić, już wzywam pomoc.
Po drugiej stronie odzywa się dystrybutorka, dokładnie tłumaczę jej, co się wydarzyło, opisuję stan mężczyzny, podaję adres. Obiecuje mi podesłać kogoś w przeciągu kilku minut. Nie uspokaja mnie to.
Chowam telefon do kieszeni i przytykam palce do tętnicy szyjnej nieznajomego. Puls jest słaby. Przestraszona zaczynam do niego mówić.
- Karetka już jedzie. Powinni być szybko, nie ma przecież dużego ruchu. Trochę chłodno. Czuć już jesień. Dobrze, że drzewa mają jeszcze liście. Mam zawiadomić kogoś z pana rodziny o tym, co się stało?
Może moja paplanina nie ma sensu, ale przerażenie powoli przejmuje nade mną władzę. A nie mogę panikować, to się może odbić na mężczyźnie.
Chusta zmienia kolor, ciecz dociera do koniuszków palców. On umiera. Ta rzeczywistość uderza we mnie niczym taran w metalowe wrota, a w oczach pojawiają się łzy.
- Niech się pan trzyma - proszę cicho i zaczynam modlić się o szybszy przyjazd karetki.
Mężczyzna z trudem unosi powieki, patrzy na mnie. Otwiera usta, z których wychodzi dźwięk. Schylam się, by wyłapać słowa, które tworzy ranny. Ciemne oczy gasną, ciemne włosy oklapły, policzki są zapadnięte. Gdyby nie ta rana, coś innego szybko by go zabiło.
- Kobieta... naznaczona... znakiem... mordercy... - ledwie słyszę te słowa - jest... kluczem... do wszystkiego...
Nie jestem pewna, czy dobrze zrozumiałam, ale nie proszę o powtórzenie - mężczyzna oddycha z coraz większym trudem, krew zastyga na mojej dłoni. Ciemne oczy patrzą w moje. Ostatni wdech i serce tego człowieka staje.
Nie poruszam się. Nie umiem zrozumieć. Jak śmierć mogła wyrwać życie z ciała nieznajomego? Przecież powinien żyć! Ludzie wychodzą cało z gorszych wypadków!
Po moich policzkach płyną słone łzy, klęczę przy zwłokach i opłakuję kogoś, kogo nie znałam, a dla kogo byłam ostatnią osobą, z którą miał do czynienia na tym świecie. Zawsze byłam wrażliwa, takie przeżycie może skutkować traumą.
Nie słyszę policyjnych kogutów, przytomnieję dopiero wtedy, gdy jeden z ratowników odciąga mnie od stygnącego ciała.
- Nic się pani nie stało?
Kręcę przecząco głową. Stało się, właśnie człowiek umarł w moich ramionach, taka jest prawda. Ale na to chyba nie ma żadnego lekarstwa.
Jestem prowadzona do karetki, przysiadam na jej tyle i niechętnie przyjmuję kubek z wodą i koc. Przede mną materializuje się funkcjonariusz o surowym wyrazie twarzy i z notesem w ręce.
- Dobry wieczór, jestem porucznik Wilson. Proszę opowiedzieć, co się wydarzyło.
Zaczynam opowieść, a mój los właśnie zabiera się za swatanie mnie z niebezpieczeństwem. Wszystko zaczyna się zmieniać właśnie od tej śmierci.
Od tego morderstwa.
I niewiele ostanie się z dotychczasowego porządku.
     



__________________________
Dobrze pamiętam, że fragment ze szelkami był inspirowany jakąś książką/filmem/serialem, ale nie pamiętam jakim xD Może sobie przypomnę. Pierwsze spotkanie z Phoebe za nami. Co uważacie? Czekam na opinię.
     
  

8 komentarzy:

  1. Sama nie nie wiem, jak to wszystko określić. Niewiele jeszcze ujawniono, to pierwszy rozdział, bohaterowie dostali pierwszy szkic. Jak na mój gust Sophie jest zbyt dojrzała jak na sześciolatkę, poza tym dobrze zrozumiałam, że Phoebe jest jej matką? Bo tego w ogóle nie widać. Nie wiem, czy to kwestia narracji czy czegoś innego, ale nie odbiera się pomiędzy nimi więzi.
    Sam klimat jest dość spokojny. Gdyby nie opis opowieści, nie spodziewałabym się tragicznego zakończenia rozdziału i tego, że wszystko się zmieni. Opisy są ciekawe, chwilami jakbyś pisała nie o przedmiotach, ale ludziach. Jeszcze nie wiem, czy mi się ta opowieść podoba. Na razie nie mam zbyt wykrystalizowanych odczuć prócz tego, co powyżej. Zobaczymy za kilka rozdziałów.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Pierwsze z czym muszę zaprotestować to to, że... KAWA TO NIE NAPÓJ BOGÓW! Herbata to napój Bogów XD.
    W ogóle... ha, zdziwiona, że przeczytałam? Sądząc po moim mówieniu ciągłym a'la: no, jutro przeczytam XD - to tak. Marlu i jej ogarnięcie życiowe *tak, piszę ze Zniewolonych, bo nie chce mi się przelogowywać XD*
    Jedna mała uwaga. Jeśli robisz na blogu justowanie, zazwyczaj niszczy całą konstrukcję opowiadania. Twoje dialogi rozlazły się po całej stronie i czasami masz dziurę w tekście, bo przenosi ci na następną linijkę tekst. Dlatego na WCN niestety odpuściłam sobie justowanie D:
    Czekaj. Ominęłam wzrokiem kim jest Alan i Sophie? Bo to wygląda jakby Alan był facetem Phoebe, a Sophie ich córką. Sophie nawet używa słów bardziej... nie sześciolatkowych :o.
    No, nieźle, nieźle. Znaczy... już kiedyś opowiadałaś mi o czym będzie Raj, ale lepiej się to czyta w całości niż czyta czym będzie :D! Nie mogę się doczekać Matta <3 huehuehue.
    W ogóle... zauważyłam, że każda twoja bohaterka jest jak Rose :o. Gdziekolwiek spojrzę, czy na Am, czy na Phoebe, no po prostu widzę Rose.
    Pozdrawiam! Huehue.

    OdpowiedzUsuń
  3. " Znowu się komuś przydałam, to dobrze o mnie świadczy."
    Trochę dziwi mnie to stwierdzenie. Rozumiem, że bohaterka może się cieszyć, ale żeby zaraz podsumować, że dobrze to o niej świadczy. To raczej jej praca. Ale może się czepiam. Wiem, że początki bywają ciężkie, a na razie jest i tak całkiem nieźle.
    "Zajmują je siwiejący mężczyzna o szerokich barkach i jasnym spojrzeniu niebieskich oczu."
    Skoro o dziewczynce jest dopiero w następnym zdaniu radziłabym zrobić coś ala: jedno z nich zajmuje siwiejący... bla bla bla, a potem już tak jak masz, bo obecnie nie wygląda to zbyt dobrze.
    "Ciemne oczy patrzą na mnie z mądrości, której niejeden dorosły może zazdrościć."
    Z mądrością.
    ", że nie będzie mogła zabrać ze sobą swoją ulubioną lalkę."
    Swojej ulubionej lalki.
    Pomijając te kilka błędów, generalne wrażenie mam bardzo dobre. Na przyszłość pilnuj się z takimi rzeczami. Ale za to końcówka, przyznaję, że cudowna. Lubię takie klimaty, a już z Rozważnej i Romantycznej wiem, że dobrze się w nich odnajdujesz. Końcówka zaś naprawdę mnie wciągnęła i czekam na dalszą część. Chociaż zgodzę się z poprzednimi komentarzami, że trochę nieodgadnione są relacje bohaterki z tym całym Alanem i Sophie, bo jeśli to córka to faktycznie nie ma między nimi przywiązania. Na razie relacja bardziej przypomina ciocia=bratanica albo coś w ten deseń. No i sześciolatka niby taka słodka, ale jak na mój gust dość pyskata i bezczelna z tym wywracaniem oczami.
    Pozdrawiam (*w*)/
    Tris
    P.S. Napój bogów to jednak był afrodyzjak. Alkohol <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej. Zgodnie z obietnicą - przybywam! :) Miałam nadrobić rozdział po powrocie,ale mam trochę czasu wolnego w pociągu.
    Podoba mi się klimat kawiarnio-księgarni. Łatwo jest mi sobie wyobrazić sobie to miejsce.
    Zakończenie może trochę dziwić, ale mi się podoba. :) Przełamuje początkowo spokojny, może nawet aż za spokojny klimat opowiadania.
    Wiadomo już z prologu, że główna bohaterka nie miała zbyt kolorowej przeszłości, ale po tym rozdziale jestem jej jeszcze bardziej ciekawa. Chciałoby się wiedzieć dokładnie, co przeżyła Phoebe, a Ty właściwie nie przekazujesz nic wprost. Aż nie moge sie doczekać kolejnych rozdziałów.
    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. No i będę na czysto! Och, Boże, taki lokal to naprawdę prawdziwe niebo <3. Zwykłej kawy, jako tako, nie lubię, ale taka karmelowa z bitą śmietaną do dobrej książki, mmm, to musi być prawdziwe cudo natury! W przyszłości nawet sama mogłabym mieć takie miejsce pracy, bo to naprawdę, achh! Szkoda, że nigdzie w pobliżu mnie nie ma takiego miejsca. I jeszcze rabaty dają! :D Ja to w księgarni potrafię kupić pięć książek na raz, gdy miałam nowe trampki sobie sprawić, bo stare się podarły XD. No cóż, czytanie ważniejsze.
    Poza tym wydaje się, że nasza bohaterka ma spokojne życie i… Ma córkę? Podejrzewam, że jej córeczka, która jest bardzo sprytna jak na sześciolatkę, ma coś wspólnego z tym piekłem przed maturami naszej pani. No, no.
    Właściwie ciekawi mnie, co będzie dalej i słowa tego mężczyzny. Co to miało znaczyć? Czekam do następnego dziesiątego, bo inaczej pewnie się nie domyślę, nie ma bata.
    Pozdrawiam, CM Pattzy,
    http://niewinne-grzechy.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Słowa umierającego mężczyzny mocno mnie zainteresowały. Na pewno nie są bez znaczenia.
    W ogóle, polubiłam twoje opisy. Nie jestem wprawdzie fanką narracji pierwszoosobowej w czasie teraźniejszym, uważam, że wiele osób potraf to spartaczyć, ale u ciebie czyta się płynnie i przyjemnie.
    Rozdział na początku był tai spokojny, klimatyczny (aż żałuję, że u mnie ie ma nigdzie takiego lokalu), a potem trach! I mamy trupa. :D
    Jeszce spróbuję dziś drugi rozdział przeczytać i skomentować, o ile czas mi pozwoli, bo niestety trzeba do pracy niedługo. :C
    Pozdrawiam!

    www.historie-anny.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. Czytałam ten rozdział i tak sobie myślałam, że bohaterka bardzo dobrze ustawiła się w życiu. Robi to co lubi, praca sprawia jej radość, a to przecież naprawdę dużo znaczy. Nie ma nic gorszego niż przychodzenie do pracy z poczuciem niespełnienia i marnowania czasu. Ona tak nie ma i trochę zazdroszczę jej tego klimatu... książki, kawka, cisza, spokój. A przynajmniej do czasu, aż ktoś umiera jej na rękach xD Teraz chyba ciężko mówić o jakimkolwiek spokoju. Tym bardziej, że słowa tego mężczyzny na pewno wprowadzą mętlik do głowy bohaterki. I przy okazji do naszej- czytelniczej! ;D
    Bardzo ciekawie się zaczyna ;-)

    OdpowiedzUsuń
  8. Od początku rozdział bardzo przyjemny. Pokazuje życie głównej bohaterki jako poukładane. Osiągnęła to, co chciała, prowadzi własną kawiarnię, w której zdaje się być szczęśliwa, bo robi to, co lubi, co sprawia jej przyjemność.
    Po przybyciu postaci Sophie i Alana, podobnie jak w przypadku kilku innych czytelników, nasunęło mi się pytanie, kim jest Sophie? Z początku myślałam, że córką, aczkolwiek nie jest to w żaden sposób sprecyzowane. Przez myśl przeszło mi również, że może jest to córka jej partnera - Alana, którą traktuje jak własną?
    I ponownie zakończenie pozostawiające u czytelnika niedosyt i chęć czytania dalszych rozdziałów. Liczyłam na to, że uda mi się je wszystkie dzisiaj przeczytać, ale w związku z tym, że rozdziały są naprawdę długie, a mam jeszcze kilka rzeczy do zrobienia, zapewne zajmie mi to kilka dni :P
    Postaram się przeczytać dziś chociaż jeden więcej!

    OdpowiedzUsuń

Komentujesz na własną odpowiedzialność!