piątek, 10 lutego 2017

8 Spotkanie z federalnymi




     Agent Carlson nie jest ani trochę ucieleśnieniem spokoju. Chodzi po pokoju od ściany do ściany, co kilka kroków rzuca nam pełne dezaprobaty spojrzenia. Żyjąc w jednym domu z Alanem, jestem przyzwyczajona do podobnego zachowania, niemniej czuję się nieswojo, kiedy praktycznie obcy mężczyzna chce mi dać ostrą reprymendą.
     Przełykam ślinę i zerkam na siedzącego w fotelu obok Matta, który - odrobinę znudzony - obserwuje spacer swojego szefa i stara się ukryć przed nim ziewnięcie.
     - Panno Rosenberg, przepraszam za tę całą sytuację, ale co sobie pani myślała, godząc się na plan tego młokosa? - Peter przeczesuje swoje jasnobrązowe włosy z kilkoma pasmami siwizny. - Nie bała się pani mu zaufać?
     Wzruszam lekko ramionami. Nie jestem pewna, czy to była kwestia zaufania, raczej nadal egzystuję na tej fali niecodzienny zdarzeń i łaknę adrenaliny. Tak mi się przynajmniej wydaje.
     - Chyba po prostu chciałam sprawdzić, czy ten plan ma szansę się powieść.
     Peter kiwa głową.
     - Rozumiem. Ale lojalnie panią ostrzegam, by nigdzie pani nie szła sama z tym agentem, bywa bardzo niereformowany.
     Zerkam na Matta, który przewraca oczami. Ich błękit prawie lśni jak u podekscytowanego wizją wycieczki do Disneylandu dziecka. Urocze, choć niekoniecznie do niego pasuje.
     - Przyjęłam. Już się nie będę zadawać z tym agentem.
     Carlson uśmiecha się zadowolony. Za to Robben prycha cicho. Niech wie, że przy kolejnej podobnej okazji mu nie ulegnę. Za bardzo pragnę powrotu do poprzedniego życia, by chcieć zamienić się w jednego z federalnych.
     - Panie Carlson, skoro już dostałam upomnienie, to mogę wracać do pracy? - pytam z nadzieją w głosie. - To zabrzmi nieprawdopodobnie, ale jeden z moich pracowników może próbować wysadzić lokal w powietrze.
      Wprawdzie Heath za grosz nie ma w sobie nic z terrorysty, nie zmienia to jednak faktu, że dwukrotnie byłam zmuszona do wezwania straży pożarnej, bo mężczyzna był nieuważny i wylał ciepłą kawę na nie w pełni wyizolowane kable, doprowadzając do zwarcia i iskier. Dobrze, że mam wykupioną dobrą polisę ubezpieczeniową, inaczej poszłabym z torbami, zanim ktoś obcy dowiedział się o Raju.
   
Peter patrzy na mnie badawczo.
    - Nic z tych rzeczy, dopóki nie wyjaśni mi pani z wszelkimi szczegółami, co takiego miało miejsce w domu pani Kudryck. Poza tym chciałbym, by była obecna - za szybą oczywiście - przy przesłuchaniu waszego napastnika. Będzie pani odpowiedzialna za weryfikację jego wersji wydarzeń.
     To nie brzmi tylko jak opis zakresu niespodziewanych obowiązków,  raczej jak rozkaz.
     Wzdrygam się.
     - Zrozumiano?
     Agent Carlson nie spuszcza ze mnie wzroku, czuję na sobie także spojrzenie Matta. Jakim cudem znowu jestem przyparta do muru i nie mam szansy wyboru? Przecież miałam nie mieć już do czynienia z policją. Dlaczego sprowadzam na siebie taki los? Czasami potępiam samą siebie za poziom własnej głupoty.
     - Tak jest, sir - odpowiadam cicho i wzdycham. Kolejny dzień z dala od pracy. Po prostu rewelacyjnie.
     A to tylko przez moją chwilę niemyślenia. Nigdy więcej nie dam się wrobić Robbenowi w podobną akcję. A o drinku może sobie na razie co najwyżej pomarzyć. Mam dość problemów przez obcowanie z policją i FBI, chyba na kilka dni możemy wpaść w stan separacji.
     
- Ale zaraz po tym ktoś mnie odwiezie do kawiarni, dobrze?
     Mężczyźni wymieniają spojrzenie, Matt wzrusza lekko ramionami.
     - Nie ma problemu, wezmę przy okazji kolejną kawę.
     - Tylko proszę nie liczyć, że będzie na koszt firmy.
     Brunet marszczy czoło wyraźnie niezadowolony.
     - I z planu nici.
     - Nie z pierwszego dzisiaj - odgryzam się i szybko odwracam wzrok od agenta.
     Dlaczego zrobiłam się taka złośliwa? Albo okres mi się zbliża, albo znowu dopada mnie zmęczenie całą tą sytuacją.
     Wyczuwam na sobie spojrzenie Robbena, zerkam na niego kątem oka, unosi jedną z brwi.
     - Oho, komuś się tutaj humor pogorszył - zauważa, na co nie potrafię nie zareagować.
     - Ciekawe, czyja to wina.
    Powinnam nauczyć się gryźć w język, kiedy dopadają mnie zmęczenie, smutek czy inne złe emocje. Ale do tego potrzebny by mi był dobry nauczyciel.
     Po tej odzywce nawet Carlson patrzy na mnie uważnie. Peszę się pod wpływem tych spojrzeń.
     - Przepraszam, ja... - Wzdycham cicho. Nie mogę tak do tego podchodzić. Jestem dorosła, powinnam być również odpowiedzialna i stawiać czoła wszelkim problemom. Jeśli tego nie zrobię, moje życie może się posypać, a ja nie chcę z niego zrezygnować. - Czy mogę być już przesłuchana? Pragnę jak najszybciej wrócić do swojej pracy.
     Wprawdzie mamy otwarte do dziewiątej wieczorem, więc na pewno załapię się na jakieś dwie godziny usługiwania, ale wolę nie dawać Alanowi do rąk nowych argumentów za tym, że sobie z niczym nie radzę.
     Agenci ponownie wymieniają spojrzenie, młodszy z nich kiwa głową. Peter przenosi wzrok na mnie.
    - W porządku. Proszę za mną, zabiorę tylko potrzebne dokumenty.
     Podnoszę się z miejsca i czekam na niego.
     - Chodźmy.
     Pokój, do którego przechodzimy, nie jest duży, za to dość przytulny, choć skromnie urządzony. Jasnobrązowa kanapa, stolik do kawy, dwa krzesła, mała komoda, beżowe, bezwyrazowe ściany. Przyjmując świadków w takim pomieszczeniu, można mieć pewność, że nikogo nie urazi się żadnym symbolem czy obrazem, bo ich tu nie ma.
    Przysiadam na brzegu sofy i oddycham głęboko. Jak dobrze pójdzie, za godzinę mogę już stać przy ekspresie i parzyć kolejną kawę. Trzymam za to kciuki.
    - Panno Rosenberg, nie będę zbytnio tłumaczył, jak wygląda przesłuchanie, bo już to pani wie. Tutaj jest pouczenie, proszę podpisać na dole.
     Biorę od niego długopis i składam podpis w odpowiednim miejscu na papierku. Nie zamierzam w swoich słowach świadczyć nieprawdę, przynajmniej o to agent nie musi się martwić.
     Po wykonaniu czynności odsuwam kartkę w stronę mężczyzny. Patrzę na niego, kiedy chowa ją do teczki.
     - Panno Phoebe, proszę mi powiedzieć, co takiego wydarzyło się w domu pani Caitlin Kudryck.
     Nigdy nie zdołałam posiąść umiejętności ubarwiania swoich historii - byłby ze mnie naprawdę kiepski pisarz - dlatego obojętnym głosem bez zająknięcia opowiadam, czego byłam świadkiem.
     Carlson patrzy na mnie z beznamiętnym wyrazem twarzy, aż mam ochotę powiedzieć mu, że właśnie nie gramy w pokera, może okazać uczucia.
     - Czyli twierdzi pani, że ten... gość wypadł zza firanki i rzucił się na Matta?
     - Nie nazwałabym tego rzuceniem, po prostu wyszedł zza niej i oraz szykował się do ataku, prawie prostował rękę z zaciśniętą pięścią.
     Agent kiwa głową, zapisuje to w protokole przesłuchania.
     - Co działo się dalej?
     - Matt unikał ciosów, sam kilka wyprowadził, aż go obezwładnił.
     Kolejne zapiski w protokole.
     - Co pani robiła w tym czasie?
     Jestem pewna, że na moich policzkach zakwita lekki rumieniec. Odchrząkuję cicho.
     - Sprawdziłam stan pani Kudryck, po czym zadzwoniłam na numer alarmowy, opisałam dystrybutorce sytuację i poprosiłam o karetkę. Następnie, bacząc na to, że wdowa nadal była nieprzytomna, ułożyłam ją w pozycji bocznej. Niedługo później dotarł ambulans.
     Dźwięk pióra piszącego po papierze odrobinę mnie irytuje. Brzmi to, jakby stalówka nie była do końca sprawna lub za powierzchnię do zapisania miała szkolną tablicę. Denerwujące i trochę przerażające.
     - Czy agent Robben rozmawiał z napastnikiem?
     - Nie. Nie zrobił tego także po tym, jak go aresztował za napaść. W sensie zapytał go o nazwisko, ale ten nie odpowiedział, jedynie opluł mu buty.
     Jestem ciekawa, czy taka informacja zawarta w aktach sprawy FBI będzie cokolwiek znaczyć dla śledztwa, ale jeśli Peter uważa, że tak, to nie zabronię mu jej zapisać. Kimże jestem, by cokolwiek mu sugerować? Szaraczek ze mnie, który chce tylko swojego życia.
     - Rozumiem. Czy wydarzyło się coś jeszcze, o czym mi pani nie powiedziała?
     Nie zastanawiam się nad odpowiedzią, przez kilkanaście sekund patrzę na mężczyznę, myślę o tym, dlaczego mi nie ufa. Przecież to nie pierwsze moje przesłuchanie w jego wykonaniu. Poza tym teraz okoliczności są o wiele mniej niedorzeczne niż przy zabójstwie Johna Kudrycka.
    - Nie, nic więcej nie miało miejsca. Powiedziałam panu o wszystkim, co się wydarzyło. Nie mam nic więcej do dodania.
     Peter zapisuje moje ostatnie zdanie na papierze.
     - Dobrze. W takim razie odczytam to, co pani opowiedziała.
     Kiwam potakująco głową. Wątpię, bym wychwyciła coś, co należałoby poprawić. Nie jestem pod wpływem żadnych używek, nie mam zaburzonej percepcji ani problemów ze słuchem czy też z pamięcią. Tak więc przesłuchanie bliskie jest końcu.
     Słucham Carlsona i przed oczami widzę to, co wydarzyło się w domu wdowy nie tak dawno temu. Nadal trudno jest mi uwierzyć, że ktoś schował się za firanką. Niczym dziecko bawiące się w chowanego - to na tyle idiotyczna kryjówka, że podejrzewam, iż nasz napastnik naprawdę nie miał czasu schować się w lepszym miejscu.
     - Chce pani coś dodać?
     Dłoń z czarnym piórem zastyga kilka centymetrów nad kartką. Gdybym chciała coś dodać, to jedynie tyle, że chcę już iść do pracy.
     - Nie, agencie Carlson, to wszystko z mojej strony.
     - Rozumiem. W takim razie proszę się podpisać tutaj. - Wskazuje wykropkowane miejsce na papierze. - A teraz zapraszam do pokoju szkła, będzie pani obserwować moją rozmowę z tym waszym napastnikiem.
     - Dobrze.
     Wstaję z miejsca, gaz strzela mi w prawym kolanie, krzywię się na ten dźwięk. Przez to całe zamieszanie ze śledztwem nie udało mi się w tym tygodniu pójść na naprawdę długi, wielokilometrowy spacer, co jest moim zwyczajem, od kiedy Sophie potrafiła spokojnie spać w wózeczku. Nadrobię to w weekend, przyrzekam sobie. Nie chcę brać pod uwagę tego, że los ze złośliwym uśmiechem może chcieć mi pokrzyżować nawet taki drobny plan.
    Wychodzimy z Peterem z pokoju, agent prowadzi mnie korytarzem do mniejszego pomieszczenia. Otwiera przede mną drzwi z małą szybką, patrzy na mnie uważnie.
     - Zapraszam. Będę po drugiej stronie lustra.
     Na usta ciśnie mi się uwaga, że przypomina mi on Alicji, nie widziałam też nigdzie białego królika, ale gryzę się w język (ha! czyli potrafię). Podzielenie się tymi spostrzeżeniami może mi przynieść w odpowiedzi pełne powątpiewania spojrzenie.
   Kiwam Carlsonowi głową i przechodzę przez próg, Matt zerka na mnie. Nie wiem, jak długo jest w tym małym i wąskim pokoju, ale widać, że na coś lub na kogoś czekał.
     - Jak tam przesłuchanie? Nie wystraszył cię za bardzo?
    Wzruszam ramionami, po czym podchodzę bliżej i staję przy boku bruneta.
     - Nie zjadł mnie, co widzisz, więc chyba nie było tak źle. Choć miałam wrażenie, że niektórych rzeczy rzeczy się po prostu czepia.
    Robben uśmiecha się kącikami ust.
    - To jego taktyka, Phoebe. Czysta psychologia.
     - Tak, zauważyłam. Domaga się powtórzenia odpowiedzi, bo wie, że może ją zmienić. Ludzie nie mają pełnych wspomnień, a jedynie zachowują schematy, ich przebieg, pod który można włożyć wiele niemających styczności z rzeczywistością sytuacji.
     Matt nie odrywa ode mnie spojrzenia niebieskich oczu, trudno jest mi jednoznacznie stwierdzić, co takiego wyraża w tej chwili jego twarz.
     - Coś się stało? - pytam.
     - Nic takiego. Masz tylko dużą wiedzę.
     Wzruszam ramionami.
     - W liceum chodziłam na zajęcia z podstaw psychologii, chciałam ją studiować, ale niedługo po maturze urodziłam Sophie, priorytety się zmieniły i ten plan powoli zanikł.
     Robben kiwa głową, mogłabym przysiąc, że jest odrobinę zmieszany.
     - Rozumiem.
     To raczej niemożliwe, nigdy nie zajdzie w ciążę, ale doceniam, że respektuje mój punkt widzenia.
     Przenoszę wzrok na lustro weneckie. Po drugiej stronie jedno z krzesło zajęte jest przez naszego napastnika. Ręce - nadal skute - opiera o blat metalowego stołu, jest wyraźnie wściekły. Nie wiem, co powstrzymuje go od wstania i urządzenia demolki w pomieszczeniu, mam nadzieję, że to przyzwoitość go hamuje, by nie wpadł w większe kłopoty, niż już ma.
    Uważnie wpatruje się w drzwi, które zostają otwarte, do środka wchodzi agent Carlson, zajmuje drugie krzesło, sadowi się na nim wygodnie, przed sobą kładzie teczkę.
     - Carlos Osoya. Nie nudzi ci się spotykanie co krok z wymiarem sprawiedliwości?
     Jego rozmówca milczy, Peter zakłada przed sobą ramiona.
     - Możesz ze mną nie rozmawiać, wtedy szybko postawię ci zarzut włamania, kradzieży i usiłowania zabójstwa oraz atak na funkcjonariusza publicznego. To oznacza kilka latek odsiadki i cofnięcie ostatniego zawieszenia. Za pięć minut mogę wydać postanowienie o wszczęciu dochodzenia. Masz coś przeciwko? Chyba zdołałeś już stęsknić się za więzieniem, ponoć mają tam bardziej zjadliwe posiłki.
     Osoya zaciska usta, gromi spojrzeniem federalnego, który nic sobie z tego nie robi, oglądając swoje wypielęgnowane - jak na mężczyznę - paznokcie.
     - Czy to nie jest niegrzeczne? - pytam Matta śledzącego razem ze mną tę monologiczną rozmowę.
     - Niby co takiego?
     - To zachowanie Petera. Ukazanie wyższości czy też próba upodlenia to chyba nie najlepsza taktyka.
     Robben wzrusza ramionami.
     - Pete często tak robi, bo to szybko i bardzo skuteczny sposób na wkurzenie przestępcy, o ile ten nie jest na tyle inteligentny, by dostrzec toczącą się grę.
     - Choć trochę uwłaczający - zauważam.
     Brunet przypatruje mi się uważnie.
     - Tylko mi nie mów, że jest ci szkoda tego całego Carlosa.
     - Niekoniecznie. Bardziej szkoda jest mi tego, że muszę na to patrzeć.
     Mężczyzna kiwa głową, ale nie mówi nic więcej. Oboje pogrążamy się w milczeniu, obserwujemy kolejne próby nawiązania interakcji między Peterem a Carlosem Osoyą. W dalszym ciągu jest ona nieskuteczna, cierpliwość powoli opuszcza agenta, widzę to po jego coraz bardziej zaciśniętych ustach.
     Ciszę w małym pomieszczeniu przerywa dźwięk telefonu, Matt wyciąga z kieszeni spodni komórkę, unosi brew, wpatrując się w ekran. Zerka na mnie, uśmiecha się przepraszająco.
     - Wybacz, ale to z Penn, muszę odebrać.
     - Jasne.
     Patrzę za nim, gdy wychodzi z pokoiku. Mój mózg potrzebuje więcej niż zwykle sekund, by dotarł do niego odpowiedni impuls i by przyswoić to, co właśnie przed chwilą usłyszałam.
     Penn? Robben chyba nie miał na myśli Uniwersytetu Pensylwanii, prawda? Kto z uczelni mógłby dzwonić do agenta federalnego? Chyba tylko drugi agent będący pod przykrywką i udający studenta, by wniknąć do podziemnego kręgu nielegalnych walk, alkoholu i używek.
     Ponownie skupiam uwagę na Carlsonie i jego podejrzanym, który do tej pory nie otworzył nawet ust. Z jego oczu wyżera bezgraniczna wściekłość, mimo to jest dość spokojny jak na zakutego w kajdanki gościa.
    Dochodzi mnie przytłumiony dźwięk otwieranych drzwi, do pomieszczenia za lustrem wchodzi nowa osoba - ubrana w granatową garsonkę, na oko trzydziestoletnia kobieta o bardzo surowym wyrazie twarzy, gniewnym spojrzeniu i tak chudych nogach, że odnoszę wrażenie, iż się połamie na swoich szpilkach. Trudno mi ocenić, czy jest ładna - wygląda zbyt nijako, nudno, bym mogła dostrzec coś z jej urody. Może specjalnie ją ukrywa, by nie rozpraszać kolegów z pracy?
     Patrzę, jak siada na krześle obok Petera, odkłada swoją teczkę, składa dłonie na stole i przypatruje się Carlosowi.
     - Panie Osoya, czy zdaje sobie pan sprawę z tego, w jakiej jest sytuacji?
    Mówi cicho, muszę się skupić , by rozróżnić poszczególne słowa. Nie wiem, jak może dzięki temu prowadzić przesłuchania, pewnie dlatego dołączyła do Carlsona, by w razie czego powtórzył, co powiedziała.
    - Pięć lat w pace. Kolejne dwa zawieszenia tylko dlatego, że sam się pan zgłosił na policję. Naprawdę myśli pan, że zdoła się wywinąć od kolejnej kary?
     Carlos nie reaguje. Jego gniew słabnie, teraz wygląda na totalnie znudzonego, w ogóle niezainteresowanego rozmową. Wątpię, by agenci cokolwiek z niego wyciągnęli.
     Do pokoiku wraca Matt, patrzy na mnie przepraszająco.
     - Już jestem. Miałem przyjemną pogawędkę z rektorem Penn, zaprosił mnie na kolejną konferencję naukową.
    Unoszę brew. Nie wiem, czy powinnam mu uwierzyć. Nadal nie wiem, czy stanowy uniwersytet chciałby kontaktować się z takim agentem.
     - Niby dlaczego chciał z tobą rozmawiać?
     Matt odwzajemnia spojrzenie.
     - Bo jestem ich absolwentem, mam doktorat z religioznawstwa i co jakiś czas wykładam z tej dziedziny.
    Takie tłumaczenie jest jasno i dość możliwe.
     - Rozumiem. Jestem pod wrażeniem. Gratuluję dyplomu i tytułu. Zgodziłeś się na tę konferencję?
     - Dzięki. Nie, musiałem odmówić, bo koliduje z pracą. Mam poukładane priorytety.
     To dość chwalebne, muszę przyznać, ale nie potrzebuję mówić tego głośno.
     Robben uśmiecha się lekko, po czym patrzy w stronę lustra.
     - A teraz wróćmy do tego przesłuchania i... - urywa nagle, w osłupieniu patrzy na kobietę za szybą. - No bez jaj. Co ona tu robi?!
     Nie jest zadowolony z tego, co widzi. Nie jest zadowolony z tego, że ta kobieta siedzi po drugie stronie, naprzeciwko podejrzanego. Dlaczego?
    Przyglądam się agentce, starając się dostrzec w niej coś irytującego, ale tego nie widzę.

     - Nie lubisz jej? - pytam bruneta.
     - Nie, nigdy jej nie polubiłem, choć miałem na to całe szkolenie w Quantico. - Z jego słów wypływ jad. - Julianne Moss. Kujonka i najbardziej bezuczuciowa osoba, jaką znam.
     - To twoja była dziewczyna?
     Robben obdarza mnie wymownym spojrzeniem.
     - Nie do końca. To moja niedoszła żona.

____________________________
* Penn - potoczna nazwa Uniwersytetu Pensylwanii

Nie wiem, jak wygląda przesłuchanie w FBI, ale wiem, jak wygląda ono w przypadku polskiego prokuratora dzięki stażowi. Ciekawe doświadczenie. 

2 komentarze:

  1. Tym razem przybywam wcześniej! Mówiłam już, że nie zamierzam robić zaległości przynajmniej w Raju? Buahaha. A jeszcze Ruliena muszę nadrobić, bo ostatnio zdołałam przeczytać tylko połowę!
    Biedna Phoebe. Czy ona kiedyś uwolni się od tego ciągłego przesłuchiwania?
    OMFG, Matt i doktorat z religioznawstwa. Mam wrażenie, że kiedyś mi o tym opowiadałaś, ale i tak mnie to rozwaliło buahaha.
    Ooo, niedoszła żona. Też niezły zaskok! Krótki rozdział, strasznie szybko się go czytało! Ale było ciekawie, czekam na więcej. A do Ruliena dorwę się całkiem niedługo!

    OdpowiedzUsuń
  2. „ wylał ciepłą kawę na nie w pełni wyizolowane kable”- zaizolowane
    Zastanawiam się, dlaczego federalni dopuścili Phoebe do przesłuchania tego podejrzanego. W sensie, dlaczego pozwolili, by tego wszystkiego słuchała. Przecież nie jest funkcjonariuszem policji, psychologiem, ani nikim innym kto bierze czynny udział w sprawie. To, że to na jej ramionach zmarła ofiara, nie oznacza jeszcze, że ma prawo wiedzieć o każdym kroku śledztwa. A co z tajemnicą policyjną? Co z dobrem śledztwa? Naprawdę nie rozumiem czemu znalazła się w tamtym miejscu i dlaczego Matt zaczyna jej się powoli zwierzać ze swojego życia. Może czegoś niezrozumiałam albo ominęłam? Nie wiem :D
    Poza tym Matt i Phoebe jakoś tak szybko przeszli ze stopy śledczy-świadek na bardziej przyjacielskie relacje. Mam takie odczucie jakby Phoebe brała zbyt wielki udział w tej sprawie.
    Zaskoczyłaś mnie (pozytywnie) końcówką rozdziału. Mam nadzieję, że pojawienie się jego prawie żony nieco podgrzeje atmosferkę :D
    Ściskam! ;*

    OdpowiedzUsuń

Komentujesz na własną odpowiedzialność!