środa, 10 maja 2017

11 Spotkanie z oszustwem



   

     Sobota skończyła się tak, jak tego chciałam - zamknęłam kawiarnię kilkanaście minut po dziesiątej z dobrym utargiem, w domu nikt nie zwrócił na mnie uwagi (to ja sama poszłam do pokoju Sophie, by ucałować ją w czoło na dobranoc), mogłam więc spokojnie wziąć prysznic, pożegnać wszystkie myśli zalegające mi w głowie przez cały dzień i zasnąć. Nie śniło mi się nic, co mogłoby wpłynąć na moje samopoczucie po przebudzeniu, więc nie mogło być źle. 
     Za to w głowie zalęgła nowa, uporczywa i jednocześnie niedająca się uchwycić myśl. Znalazła sobie miejsce z tyłu umysłu i drażni mnie. Dość szybko daję sobie z nią spokój - jeśli będzie chciała się ujawnić, to chętnie dowiem się, czego dotyczy, w swoim czasie. Cierpliwość należy ćwiczyć przy każdej okazji.
     Niedziele - odkąd pamiętam - różniły się od pozostałych dni tygodnia. Jedynie ktoś poważnie chory nie uczestniczył we wspólnym śniadaniu. W każdą z nich po domu rozchodził się zapach kawy i jajecznicy, z radioodbiornika płynął uwielbiany przez mamę blues, a Alan siedział przy stole nad pustym talerzem z kilkoma okruszkami na jego powierzchni i czytał gazety z całego tygodnia. Takie śniadania nigdy nie trwały krócej niż godzinę. Nie zaniechaliśmy ich podczas mojej ciąży - choć atmosfera była zdecydowanie bardziej napięta - a gdy Sophie się urodziła, a ja rozstałam się z Joelem i wyprowadziłam od niego, także dla mojej córki znalazło się miejsce przy stole. Fakt, po tych pierwszy śniadaniach z jej udziałem kuchnia wyglądała jak po małej wojnie, ale dla mnie ważniejsze było, że tradycja zostanie przekazana kolejnemu pokoleniu. 
     Kiedy otworzyłam Raj, nie zanikła, jedynie sprawiła, że ja i rodzice wstawaliśmy godzinę wcześniej, by naszykować śniadanie, a Sophie jadła je w piżamie. Reszta pozostała bez zmian, włącznie z powracającą co jakiś czas napiętą atmosferą.
     Dzisiaj jednak będzie inaczej. Nie mam humoru ani sił, by zmierzyć się z kpiącym spojrzeniem Alana i dziwną wesołością mamy, która pewnie będzie chciała ukryć to, że mamy jakiekolwiek kłopoty. Nie chcę urządzać żadnej szopki, a ona może się wydarzyć, jeśli ojczym zechce sobie zakpić z mojego humoru, a to jest bardzo prawdopodobne.
     Przemykam na dół do łazienki jak ponad dobę temu i barykaduję się w niej na dwanaście minut - według zegara w kuchni - po czym wracam do siebie, zabieram potrzebne rzeczy i opuszczam dom, na nikogo się nie natykając.
     Chwała Bogu.
     Miasto jest ciche, w miarę spokojne - gdzieniegdzie przemykają biegacze i robotnicy wracający do domów i rodzin po nocnej pracy w fabryce. Przechodząc kolejny kwartał, wyobrażam sobie młodego Toma Hanksa chodzącego tymi samymi ulicami i jest mi tak trochę raźniej, lepiej. Nie pomaga to jednak w uchwyceniu tej jednej uporczywej myśli, która zaatakowała z tyłu niczym Obcy i tylko czeka na ten moment, kiedy to będzie mogła rozerwać moje ciało.
     Pierwsze, co robię po dotarciu do kawiarni, to podwójne espresso. Nie ściągam nawet krzeseł ze stolików, po prostu odpalam ekspres, podsuwam pod syfon filiżankę i uruchamiam maszynę. Nie budzę się w pełni, dopóki do krwiobiegu nie przedostanie się odpowiednia dawka kofeiny. Na niej powinnam dać radę funkcjonować przez pierwsze godziny dnia.
     Gdy znad naczynia unoszą się cirrusy pary wodnej, a zapach kawy osiada na półkach i woluminach, biorę się za zwyczajne czynności. Ścieram blaty stolików, chociaż przez noc raczej nic się do nich nie przykleiło. Ustawiam krzesło równo, wycieram filiżanki. Włączam oświetlenie i choć nadal do otwarcia pozostały dwie godziny, ja nie zamierzam się lenić. Uruchamiam laptop i spędzam kilkadziesiąt minut na przeglądaniu stron wydawnictw w celu zapoznania się ze zbliżającymi premierami książkowymi. Muszę trzymać rękę na pulsie i zamawiać pozycje zanim się oficjalnie ukażą, inaczej mogę mieć nieprzyjemne zderzenie z czytelnikiem, który czegoś chce, a ja nie mam tego na stanie. Nie lubię rozczarowywać swoich klientów, w końcu to dla nich jest to miejsce. 
     Za piętnaście dziesiąta zjawia się uśmiechnięty Heath. Mało co potrafi zepsuć mu nastrój, to dlatego wysyłam go do obsługi co trudniejszych klientów - dzięki stoickiemu spokojowi gasi w zarodku każdy wszczynany w lokalu konflikt. Jest dobrym duchem Raju.
     - Cześć - wita się, ściągając jasnozieloną czapkę. - Co słychać? O której dzisiaj tu przyszłaś?
     Wczoraj nabijał się ze mnie przez dobre pół godziny, gdy powiedziałam Kim, o której zawitałam do kawiarni. Nazwał mnie początkującą panną bez snu i co chwilę pytał, czy nie chcę jeszcze jednej kawy na porządne rozbudzenie. Odmówiłam mu za każdym razem, takiej ilości kofeiny moje serce mogłoby nie wytrzymać.
      - Hej, kwadrans po siódmej. - Patrzę na niego bacznie. - Znowu chcesz się ze mnie naśmiewać?
     - A gdzie tam! - Unosi dłonie w geście kapitulacji. - Wolę tego nie przeciągać, bo jeszcze postraszysz mnie zwolnieniem, a ja naprawdę lubię tu pracować i na razie nigdzie się nie wybieram.
     Uśmiecham się do niego. Dobrze o tym wiedzieć, przynajmniej przez chwilę mogę odgonić znad głowy nieukształtowany problem możliwego szukania nowego pracownika. Co nie zmienia faktu, że do pomocy ktoś by się nam przydał. 
     - Cieszę się, ja też nie chcę, byś się stąd gdzieś wybrał. - poprawiam ułożenie białych jak prawdziwy śnieg spodków. - Jak ci minął wieczór? Seans Pulp Fiction z Courtney się udał?
     W przeciwieństwie do mnie dwoje moich pracowników jest w udanych związkach. Uwielbiam słuchać opowieści o ich randkach i widzieć, że choć od lat mają jednych partnerów, w ogóle nie są nimi znudzeni. Powoli czekam na jakieś zaproszenie na ślub, miałabym powód, by kupić sobie i Sophie po nowej sukience.
     - A wiesz, że całkiem dobrze? Nie sądziłem, że zafascynuje ją ta klasyka. wprost nie mogła oderwać wzroku od młodego Bruce'a Willisa. Normalnie poczułem się zazdrosny.
     Wybucham śmiechem na to stwierdzenie. Szczerze mówiąc, Heath jest ostatnim znajomym, którego mogłabym podejrzewać o odczuwanie złych emocji. Ten mężczyzna to radość i dobroć w najczystszej postaci. Mam nadzieję, że Courtney zdaje sobie sprawę z tego, jaką jest szczęściarą.
     - Czyli wychodzi na to, że dopóki się czegoś nie pozna, nie należy wydawać na ten temat opinii, bo może się ona różnić od stanu rzeczywistego.
     - Dokładnie. - Ustawia ekspres, by zrobić kawę i sobie, zerka na mnie. - A jak minął ci twój wieczór? Sophie nie miała ci za złe, że widziała cię tutaj jedynie przez piętnaście minut, kiedy jej babcia przyszła po ciasto?
     Faktycznie wpadły tutaj tylko na chwilę, ale to przez zbyt duży ruch - gdyby nie on, byłyby tu przynajmniej godzinę, a ja mogłaby przysiąść się do córki i spędzić z nią wyrwaną dniu chwilę.
     Przerzucam kartki w zeszycie z zamówieniami, wzdycham cicho.
     - Oczywiście, że miała. Normalnie strzeliła na mnie focha, ledwie pozwoliła ucałować się na dobranoc.
     - Jakoś się jej nie dziwię. Przecież to istna mała księżniczka, powinnaś być zawsze na jej wezwanie!
     Wzdycham cicho jeszcze raz.
     - Wiem o tym, tylko po prostu... Ostatnio nie mam do tego głowy. 
     A po wczorajszej zabawie z telefonem w ogóle nie mam głowy do życia.
     - Rozumiem. Ale przynajmniej dzisiaj to zmień, Phoebe. - Mężczyzna kładzie mi dłoń na ramieniu. - Wyjdź wcześniej i pobądź z Sophie, niech czuje, że ma mamę przy sobie. O Raj się nie martw, razem z Kim damy sobie radę. 
     Kiwam głową, a do oczu napływają mi niespodziewane łzy.
     - Dobrze. Dziękuję.
     Drżą mi ręce, kiedy zawiązuję fartuszek w pasie, uginają się pode mną kolana, kiedy podchodzę otworzyć drzwi, by przełożyć tabliczkę ze strony zamknięte na otwarte. Nie mogę pozwolić sobie na poluzowanie więzi z córką, bo to moja córka! Dlatego posłucham Heatha i wyjdę wcześniej. 
     Ruch zaczyna się tuż po otwarciu - weekendowi klienci jak zwykle dopisują, choć po stanie pogody bym się tego nie spodziewała. Przed południem przychodzi Kim, która podziela pomysł Heatha i każe mi przysiąc, biorąc przy tym małżeństwo w średnim wieku za świadków, że najpóźniej o czwartej pójdę do domu, bo inaczej będzie w dziób!. Przystaję na to i przysięgam na tomik poezji  Tennysona, że słowa dotrzymam. Zadowolona ze siły swoich racji Kimberly ochoczo bierze się do pracy, mamrocząc co jakiś czas pod nosem, że czwarta para rąk by nam w Raju nie przeszkadzała. Biorę sobie te uwagi do serca i w notesie pod dzisiejszą datą tworzę notatkę: SZUKAĆ KOGOŚ DO RAJU, PILNE!. Jak dobrze pójdzie, zredaguję ogłoszenie jeszcze wieczorem, a jutro porozsyłam, gdzie tylko się da. Chętnie przywitam na pokładzie kogoś nowego. 
     Kolejny dzień ze sporym ruchem pozwala mi nie myśleć o wczorajszym esemesie i dwunastu nieodebranych połączeniach od nieznanego numeru. Oddzwoniłam na niego po powrocie do domu, ale po trzeciej próbie spasowałam. Najwidoczniej to coś przestało być na tyle ważne, by mnie o tym poinformować. Albo ktoś miał wiele przyjemności ze wzbudzenia we mnie niepokoju.
     Nieważny motyw - istotne jest to, że udało się mnie wystraszyć. A mam już powoli dość życia w strachu, chcę powrotu mojej normalności.
     Na chwilę się zamyślam, co skutkuje oparzeniem parą znad ekspresu. Syczę i klnę cicho. Otrzeźwia mnie to, ale wzbudza też nieprzyjemne spojrzenia klientów, którzy są na tyle blisko, by mnie usłyszeć.
     - Przepraszam, tylko się oparzyłam. - Ktoś kiwa głową ze zrozumieniem. - Już podaję państwa kawę.
     Moje tłumaczenie niekoniecznie zabiło pogardę, ale nikt o nic nie pyta. Po wydaniu napoi sprawdzam zapas kawy - jeśli się kończy, to złożę na nią zamówienie z nadzieją, że chociaż ona dopłynie z Mozambiku lub Brazylii w zapowiedzianym terminie zakładającym pełen margines błędu wynikający ze zdarzeń losowych.
     Pod ladą mam jeszcze trzy kilogramowe paczki, które przy nawet natężonym ruchu powinny wystarczyć mi do pierwszego tygodnia października. Zamówieniem zajmę się więc koło środy lub czwartku, jakieś paczki arabici powinny jeszcze gdzieś w mieście zalegać.
     Dopóki Raj jest nawiedzany przez mieszkańców i przejezdnych, nie myślę o niczym, co mogłoby mi popsuć humor, skupiam się na pracy, ale kiedy godzinę przed moim planowanym wyjściem ruch się rozluźnia, dopada mnie wspomnienie wiadomości tekstowych - bo limit znaków zrobił swoje -  które usunęłam chwilę po ich odczytaniu. Znowu przechodzą mnie dreszcze jak ostatniego wieczora.

Ślicznotka jest kluczem do wszystkiego. Córka mordercy jest odpowiedzią, a jej krew cenniejsza od życia jej i jej najbliższej rodziny. Nie boisz się, że Cię dopadniemy? Strzeż się, droga Phoebe. Kto jak kto, ale Ty naprawdę nie znasz dnia ani godziny. Strzeż się więc. Bo my Cię widzimy. Widzimy Cię.

      Tonę w tym wspomnieniu do tego stopnia, że nieomal piszczę, kiedy ktoś dotyka mojego ramienia.
     - Ach!
     - Spokojnie, Phoebe! - Pracownica patrzy na mnie zaniepokojona. - Coś się stało? Zawiesiłaś się na chwilę.
     Serce łomocze mi w piersi jak oszalałe, zaschło mi w ustach, a ciało poddało się całkowicie nagłemu i zupełnie irracjonalnemu uczuciu paniki. Jestem pewna, że Kim dostrzega właśnie łzy w moich oczach.
     - Wszystko gra?
      Boję się odezwać, bo nie mogę być pewna, że z moich ust nie wydobędzie się krzyk, jak tylko je otworzę.
     Staram się przełknąć ślinę, ale mam jej tak mało, że jedynie czuję drapanie w gardle.
     Cholera, dlaczego jestem aż tak przerażona?
     Trzeźwieję, podskakując na dźwięk książki spadającej z regału. Mój wzrok, tak jak i kilkunastu innych osób, wędruje w stronę średniego wzrostu mężczyzny, który zawstydzony podnosi wolumin z podłogi i stara się go odłożyć na miejsce, stając na palcach przy półkach. Nie bardzo mu to wychodzi, choć naprawdę próbuje. Kątem oka rejestruję Heatha zmierzającego w kierunku jegomościa z chęcią pomocy wypisaną na twarzy. Jestem przekonana, że za chwilę wszystko będzie opanowane.
     Mylę się jednak. Mężczyzna rzuca książką w mojego pracownika, zrzuca kilka innych z szafki i ucieka na ulicę, a ja pozostaję bez słowa, z szeroko otwartymi ustami.
     Kim wypuszcza gwałtownie powietrze.
     - No coś niebywałego! - wyrywa jej się, kiedy podbiega do kolegi. - Nic ci nie jest?
     Dwie starsze panie podtrzymują Heatha za łokcie, kiedy ten gramoli się na równe nogi po niespodziewanym klęknięciu na podłogę.
     - Spokojnie, Kimmy, wszystko gra - odpowiada rozmasowując sobie klatkę piersiową. - Tylko mnie odrobinę przydusiło.
     Całe szczęście, że nieznajomy klient nie wycelował w głowę - w najlepszym razie księgarz zostałby teraz posiadaczem ładnego guza.
     Pracownicy przy wsparciu klientek oceniają stan zrzuconych książek i po oględzinach odkładają na ich miejsce - jak dobrze, że wszystkie są całe - a ja nadal stoję przy ekspresie, a przerażenie, które powoli mnie opuszczało, wraca ze zdwojoną siłą.
     Przez moment, kiedy sprawca tego zamieszania spojrzał w stronę baru, wydawało mi się, że to porucznik Jake Wilson, ten sam, który na początku zajmował się moją sprawą. To wrażenie szybko minęło, ale teraz, gdy na nowo robi się w lokalu spokojnie, to jego cień wybudza ze snu nieuchwytną myśl, która od przebudzenia natarczywie mnie drażniła.
     Agent Matt Robben powiedział mi, że był zaskoczony, kiedy zobaczył mnie przy zaplombowanym Raju, gdy w środowy wieczór przeszłam pod taśmą po teczkę Heatha.
     Z moją pamięcią nie mam jeszcze poważniejszych problemów, w dodatku posiadam dowód w postaci rejestru połączeń wychodzących i przychodzących na swoim telefonie - w ten wieczór dzwoniłam do porucznika Wilsona, by uzyskać zgodę na przejście przez miejsce zbrodni. Wiedział już wtedy, że sprawa zostanie przekazana zespołowi z FBI, dlaczego nie powiadomił ich o moim przybyciu? Gdyby to zrobił, nie kopnęłabym Matta i nasze pierwsze spotkanie nie przypominałoby próby kradzieży.
     Przechodzi mnie dreszcz. Jeśli Wilson nie przekazał informacji agentom, to co z nią zrobił? Poza moim pracownikiem był jedyną osobą, która dokładnie wiedziała, dokąd idę.
     A co, jeśli mnie śledził? Albo dał cynk komuś z mafii?
     Nagły chłód obejmuje mnie swoimi mackami, prawie się trzęsę, zakorzeniona w podłodze, a ból głowy powoli wyciąga swoje długie ramiona i sięga nimi po moje ciało.
     - Już w porządku. - Podchodzi do mnie Heath. - Mamy to pod kontrolą, choć muszę przyznać, że trochę bolało.
     - Ktoś wie, co to był za gość? - pyta Kim, kiedy również klienci wracają do poszukiwań książek lub picia kawy. - Strasznie dziwny i mocno podejrzany.
    Nie mogę podzielić się z nimi swoją teorią, bo właściwie nic nie wiedzą o śledztwie poza tym, że kogoś zabito na progu lokalu. A ja nie mam prawa wprowadzać ich w szczegóły, bo to może źle wpłynąć na całą sprawę.
     - Nie mam pojęcia, kto to mógł być - mówię sztucznie opanowanym głosem, który zupełnie do mnie nie pasuje, pracownicy nie zwracają jednak na to uwagi. Plus dla mnie. - Czy książkom coś się stało?
     - Chwała Bogu, że nie. - Mężczyzna unosi złączone dłonie ku sufitowi, co wygląda dość komicznie. Mam nadzieję, że żaden z klientów nie zwraca właśnie na niego uwagi, bo a nuż jeszcze zacznie podejrzewać go o jakieś zaburzenia psychiczne. - Gdyby tak nie było, ruszyłbym za tym gościem i obił mu solidnie mordę.
     - Heat, jak ty się wyrażasz?! - Kimberly uderza go w ramię. - A jeśli to jakiś psychopata i to ty byś oberwał? Pomyślałeś o tym?
     Pracownik zamyśla się na dwie sekundy.
     - Szczerze mówiąc, to nie.
     Dziewczyna wzdycha.
     - Faceci. - Przewraca oczami, po tym przenosi wzrok na mnie. - Dobrze się czujesz, Phoebe? Jesteś bardzo blada.
     Och, naprawdę? Nie spodziewałam się, że tak może być. Przecież nic takiego się nie wydarzyło.
     - Tak, jest w porządku. Chyba naprawdę pójdę o tej czwartej do domu.
     - I bardzo dobrze! - mówi głośno Heath. - W końcu żadne z nas nie chce, by księżniczka Sophie strzeliła na nas wiecznego focha za brak obecności mamy w życiu, prawda?
     To raczej nie jest jego zamysł, pewnie chce przez chwilę zabrzmieć zabawnie, nie zmienia to jednak faktu, że jego słowa mnie ranią. Ostatnim, czego mogę chcieć, to być z dala od swojego dziecka, które nie czuje mojej miłości. Nie mogę być dla Sophie taką matką, zbyt mocno ją kocham, by aż tak ją krzywdzić.
     - Zgadza się. - Kim podchwytuje słowa kolegi. - Skoro jesteśmy zgodni w tej kwestii, to może wyślemy szefową do domu wcześniej? Na przykład już?
     Zerkam na Heatha, który ochoczo kiwa głową.
     - Tak!
     Wzdycham. Chyba nie będę miała wyboru, ich wzrok jasno mówi, do czego będą się starali mnie zmusić, jeśli okażę sprzeciw.
     - No dobra, skoro tak wam zależy. - Odwiązuję fartuch, składam go i podaję pracownicy. - Błagam, tylko nie wysadźcie Raju, kiedy mnie tu nie będzie.
     - Nie bój żaby! - zapewnia mnie Heath. - Wszystko będzie cacy!
     Piętnaście minut później, całkowicie ufając Kim i Heathowi, opuszczam lokal, żegnając ich szerokim uśmiechem. Dzięki ich pomysłowi i zabiegom mam więcej czasu, by zrealizować zamysł, który zakwitł w mojej głowie, gdy tylko nieznajomy niszczyciel skojarzył mi się z porucznikiem Wilsonem.
     Odnajduję w torbie wizytówkę, którą podarował mi policjant tuż po przyjęciu zeznań, miałam dzwonić, kiedy coś sobie przypomnę lub coś poważnego się wydarzy.
     A chyba coś się wydarzyło, czyż nie?
     Wybieram numer i czekam. Długo nikt nie odbiera, ale jestem cierpliwa, do domu mam wystarczająco daleko, by z kimś porozmawiać, jeśli wkurzy go moje dzwonienie i mi ulegnie. Po trzeciej próbie, gdy przystaję przed pasami. po drugiej stronie odzywa się głos:
     - Posterunek Trzeci Wschodni, wydział kryminalny, słucham.
     Po zaczerpnięciu głębszego oddechu będzie mi się lepiej mówić.
     - Dzień dobry, mówi Phoebe Rosenberg. Chciałabym porozmawiać z porucznikiem Jake'iem Wilsonem, prowadził dochodzenie, w którym byłam świadkiem, sygnatura akt to...
     - Proszę wybaczyć - przerywa mi - ale to chyba jakieś nieporozumienie. Porucznik Wilson nie pracuje na posterunku od dwóch tygodni.
     Dobrze, że nadal jest czerwone - gdybym przechodziła przez pasy, właśnie stanęłabym w miejscu jak wryta i obudziła wściekłe klaksony.
     - Słucham? Ale jak to? Przecież dopiero co kilka dni temu byłam u niego zeznawać!
     Co tu się dzieje, do cholery?!
     - To niemożliwe. Przeciwko porucznikowi toczy się postępowanie dyscyplinarne, obecnie nie pełni obowiązków. To wszystko, co mogę pani powiedzieć.
     Przełykam ślinę. To nie miało tak wyglądać. To wszystko jest jakoś nie tak.
     - Rozumiem. - W ogóle tego nie rozumiem. - Dziękuję za informację. Do widzenia, miłego dnia.
     Kończę połączenie zanim mój rozmówca zdąży odpowiedzieć na pożegnanie i oddycham powoli, głęboko, by uspokoić nagle przyspieszone bicie serca.
     Nie wiem za bardzo, co się dzieje. Jest tak, jakby znowu wyrwano mnie z rzeczywistości i wrzucono do świata alternatywnego, gdzie nic nie jest na swoim miejscu.
     Ponownie grzebię w torbie, tym razem wyciągam z niej złożoną kartkę, szybko wstukuję numer, nie dbając o to, że mogę przeszkodzić w przeprowadzaniu czynności.
     Odbiera szybciej, niż myślałam, że to zrobi.
     - Robben, słucham.
     - Chyba mamy problem. - Nie marnuję słów na powitanie. - Podejrzewam, że Jake Wilson nas oszukał. Podejrzewam, że to on mnie śledzi. wydaje mi się, że to on chce mnie dopaść. 

2 komentarze:

  1. Przyznam się, że trochę mi głupio, że dopiero teraz przychodzę do Ciebie z komentarzem. Rozdział przeczytałam w pracy, zresztą niedługo po jego opublikowaniu, ale zostawiłam sobie napisanie komentarza na później, bo nie lubię pisać na telefonie. Nie spodziewałam się, że moje „później” okaże się być kilkunastodniowe. Dlatego również z góry przepraszam za beznadziejność mojego komentarza, ale pewnie nie napiszę połowy rzeczy, które siedziały w mojej głowie tuż po jego przeczytaniu.

    Muszę przyznać, że z każdym rozdziałem fabuła „Raju” intryguje mnie coraz bardziej. Nie do końca, tak samo jak główna bohaterka, rozumiem o co chodzi z porucznikiem Wilsonem. W jaki sposób pojawił się podczas prowadzenia całej tej sprawy, skoro formalnie rzecz biorąc, nie może pełnić swoich obowiązków zawodowych? Dla mnie cała ta sytuacja ma jednego wielkiego plusa. Wydaje się, że znowu w opowiadaniu pojawi się Robben. Ja się bardzo cieszę, bo przyznam się, że brakowało mi tego barwnego bohatera. Oczywiście z niecierpliwością będę czekała na dalszy rozwój sytuacji. Phoebe wydaje się, że popadła w dość spore tarapaty i ma dużo zmartwień na głowie. Rozumiem, że jest jej ciężko, ale mam wielką nadzieję, że może w końcu znajdzie nieco czasu dla swojej córki, bo ta mała nie jest niczemu winna a ostatnio musi zmagać się z ciągłym brakiem matki i zapewne odczuwa też napiętą atmosferę w domu.

    Życzę dużo weny i pozdrawiam ciepło :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Chciałabym mieć takich znajomych jak Heath. Zaraża optymizmem, uśmiechem i sprawia, że człowiekowi aż jest przyjemniej, gdy przebywa w jego towarzystwie. Szkoda, że tak mało jest takich ludzi w rzeczywistym świecie x(

    Przyznam, że mnie też ta sprawa z Willsonem nie dawała spokoju. Chyba nie napisałam o tym wcześniej w komentarzu, ale nie rozumiałam dlaczego Matt nic nie wiedział o tym, że Phoebe dzwoniła do Willsona w sprawie wyjścia do kawiarni. Przyznam bez bicia, że sądziłam, że to jakieś niedopatrzenie fabularne z Twojej strony, ale teraz chylę głowę i przepraszam z pokorą! Uwielbiam, kiedy rzeczy z pozoru błahe i nieważne, wychodzą na światło dzienne po kilku rozdziałach i nagle okazują się kluczowe. Magia kryminałów! :D
    Wracając do sprawy, nie mam już wątpliwości, że Willson jest zamieszany w to wszystko bardziej niż początkowo przypuszczałam. Teraz się zastanawiam czy to "W.", w liście mogło dotyczyć jego. I ciekawa jestem jak Matt zareaguje na te rewelacje o Willsonie ;D

    Lecę dalej!

    OdpowiedzUsuń

Komentujesz na własną odpowiedzialność!