Rok. Czy nie powinno iść dalej z górki?
Kołaczące serce nigdy chyba nie jest oznaką czegoś dobrego. Nawet gdy ktoś wyznaje drugiej osobie miłość, osoba słysząca te piękne słowa ma w piersi kołaczące i podekscytowane serce, ale i w pewnym stopniu wystraszone. To głównie strach oraz stres tak działają na ten istotny mięsień.
Nie ma jednej rady, jak nad tym zapanować. Czasami samo oddychanie nie wystarcza, trzeba szukać skuteczniejszego sposobu na własną rękę.
Mnie się to nie udaje, dlatego przywdziewam tylko na twarz sztuczny uśmiech i wchodzę do mieszkania, nie w pełni gotowa na ewentualne spotkanie z kimkolwiek z rodziny. Zdarzenie w kawiarni odrobinę wytrąciło mnie z równowagi, nie mogę pozwolić, by mój humor pogorszył się jeszcze bardziej.
Docieram do przedpokoju i wsłuchuję się w dźwięki dochodzące do mnie z serce domu. Liczę ilość nakryć na wieszaku, poznaję liliową, puchową kurtkę Jennifer i już wiem, że moja siostra – zapewne ze swoim narzeczonym – wpadła na kawę. W takim razie powinnam kierować się do pokoju dziennego, gdzie zazwyczaj odrabiamy z Sophie lekcje.
Biorę głęboki wdech i kieruję się tam, gdzie mogę znaleźć swoich bliskich.
– Cześć – witam się, kiedy staję w polu ich widzenia.
– Mama! – Sophie zrywa się z miejsca i biegnie do mnie, przez chwilę tulę ją w ramionach. – Upiekłam z babcią ciasto, tylko spójrz! – Ciągnie mnie do stolika kawowego, bym na własne oczy zobaczyła, że mówi prawdę. – Wygląda smakowicie, co nie?
Zauważyłam, że od jakiegoś czasu kończy niektóre swoje pytanie wyrażeniem co nie?; pewnie nauczyła się go od kolegów ze szkoły, może sobie nawet nie zdawać z tego sprawy. A ja będę musiała jej jasno i skutecznie wyjaśnić, że ten nawyk jest niekulturalny, powinna szybko załapać, o co mi chodzi.
Przyglądam się piaskowej babce, do ust napływa mi ślina – praktycznie od rana zjadłam tylko trzy kostki czekolady, którą poczęstował mnie Heath – a przed oczami stają obrazy z dzieciństwa, kiedy razem z mamą piekłam dokładnie to samo ciasto. Kolejna tradycja zdoła przetrwać w tej rodzinie.
– Zgadza się, wygląda tak. Czy dostanę jej kawałeczek od ciebie, Sophie?
Widzę, jak w oczach córki pojawiają się iskierki. Patrzę, jak przejęta chwyta za talerzyk i widelczyk, podchodzi do babci i bardzo poważnym głosem prosi ją o ukrojenie kawałka wypieku. Uśmiecham się, kiedy kładzie przede mną naczynie z zawartością.
– Proszę bardzo, mamo.
Kiedy Sophie zajmowała się zaspokojeniem mojej potrzeby jedzenia, zajęłam wolne miejsce koło siostry, zostałam przywitana uśmiechem i perskim okiem przez przyszłego szwagra, Jennifer uścisnęła moją dłoń; teraz patrzy na talerz i prawie się oblizuje na widok babki. Kątem oka zerkam na jej filiżankę z kawą. Nie ma przed sobą nic, co by świadczyło o tym, że cokolwiek jadła. W takim razie znowu jest na diecie. Pytanie tylko, z czego chce schudnąć? W przeciwieństwie do mnie – najwidoczniej geny tajemniczego W. nie są najlepsze – zawsze była szczupła i miała przyjemne krągłości. Jestem pewna, że w swojej sukni ślubnej będzie wyglądać zjawiskowo.
– Dziękuję bardzo, skarbie.
Nabieram na widelczyk odrobinę wypieku, który prawie rozpływa się na moim języku.
– Mniam, jakie to pyszne! – Zerkam na mamę. – Przeszłaś samą siebie – chwalę ją, na co rumieni się lekko.
– A ja? A ja? – Sophie ciągnie mnie za rękę. – A co ze mną?
– Spisałaś się na medal, kochanie. – Sadzam ją sobie na kolanach i cmokam w czoło. – Nie zdziwię się, jeśli kiedyś zostaniesz zawodowym cukiernikiem.
– Ale ja chcę być chemikiem!
Śmieje się w jej włosy.
– Będziesz, kim zechcesz, Sophie. Wszystko będzie dobrze, jeśli tylko będziesz w życiu szczęśliwa.
Wiem, że sześciolatka nie zrozumie za wiele z moich słów, ale jeśli tylko je zapamięta, to w przyszłości zdoła poznać ich znaczenie.
Zajadam się powoli domowym wypiekiem, czekając na pytania i czując na sobie wzrok Alana. Jestem pewna, że właśnie zbiera na język jad, by okrasić nim każdy wyraz, który zaraz pośle w moją stronę.
– Powiedz nam, Phoebe – powoli cedzi każde słowo – dlaczego to dzisiaj jesteś wcześniej? Myślałem, że będziesz w tym swoim lokaliku do samej nocy.
Posyłam mu srogie spojrzenie, zatrzymany w gardle kawałek ciasta popijam letnią, czarną kawą, a uczucie gniewu rozgrzewa się w sercu i powoli chwyta za nerwy, by dotrzeć we wszystkie końce mojego ciała.
Mimo tego, co dzieje się w moim środku, na zewnątrz zachowuję spokój. Lata życia z tym człowiekiem nauczyły mnie, że nie mogę dać się za szybko wytrącić z równowagi, bo to oznacza jego zwycięstwo. A z kim jak z kim – przegrywanie z ojczymem za każdym razem miało pokazać, jak słabym człowiekiem jestem.
Gdybym była nastolatką, pewnie już odpowiedziałabym mu krzykiem. Choć może tego nie dostrzegł, dorosłam, mam swoje zdanie, potrafię samodzielnie decydować o Sophie i o sobie. Nie dam mu się tak łatwo pokonać.
– Wyszłam z pracy wcześniej, bo ruch się zmniejszył, a Kimberly i Heath mają wszystko pod kontrolą.
Lekarz prycha.
– Że też pokładasz w nich taką ufność.
– W przeciwieństwie do ciebie ja ufam swoim pracownikom – ripostuję po sekundzie, na co otrzymuję wrogie spojrzenie mężczyzny.
Atmosfera w salonie raptownie staje się ciężka, co nie podoba się Jennifer, która stara się rozładować napięcie jak najszybciej.
– Tato, nie przesadzaj, nie rób z Phoebe pracoholika. Ona po prostu uwielbia to, co robi.
Alan spogląda na swoją latorośl, jego spojrzenie ani trochę nie łagodnieje.
– Nie wiesz, o czym mówisz, Jenny. Czy ktoś uświadomił cię, jak długo twoja siostra była wczoraj poza domem? Wyobraź sobie, że wyszła stąd trochę po szóstej rano, a wróciła przed jedenastą wieczorem. Jak myślisz, kto w tym czasie zajmował się naszą Sophie?
Odkładam widelczyk, ściągam córkę z kolan, wstaję. Oczy wszystkich zgromadzonych skierowane są na mnie. Miałam nie dać się łatwo, ale kiedy ktoś wciąga Sophie w sprawy, które jej nie dotyczą, tracę rezon i muszę zareagować.
– Może ci się nie podobać, jak wiele czasu spędzam w pracy. Możesz sobie myśleć, że zaniedbuję córkę. Możesz sobie myśleć, co tylko chcesz, ale jeśli ci się coś nie podoba, to mi to powiedz. W końcu w każdej chwili możemy się stąd z Sophie wyprowadzić.
Słyszę, jak mama wciąga gwałtownie powietrze, Jennifer dotyka mojego nadgarstka, wyraźnie zbladła.
– Phoebe, o czym ty mówisz? Jaka wyprowadzka? Gdzie?
Przenoszę wzrok i uwagę na Alana, który zaciska mocno wargi, a jego oczy ciosają piorunami w moją stronę.
– Dobrze wiem, że swoim zachowaniem strasznie was denerwuję, do tego ostatnie wydarzenia miały wpływ także na wasze życie. Nie mam zamiaru być dla kogoś ciężarem, poza tym pora się całkowicie usamodzielnić. Dajcie mi miesiąc, a stąd zniknę.
Kłaniam się lekko głową i odchodzę od stołu, kieruję do przedpokoju.
– Dokąd idziesz? – pyta mama, a w jej głosie da się wyczuć niepokój.
– Na spacer. – Przez ramię zerkam na dziewczynkę, ta patrzy na mnie w całkowitym skupieniu. – Chcesz iść ze mną?
Można by się spodziewać, że sześciolatka będzie rozdarta między mną a swoimi dziadkami, zaskakuje mnie więc, kiedy bez namysłu podchodzi do mnie i chwyta za rękę.
– Tak. Chodźmy, mamo.
Posyłam siostrze i Markowi przepraszające spojrzenie i wchodzę na korytarz. Szybko się ubieram, obserwuję walkę Sophie z jej botkami, pomagam jej założyć różowy płaszczyk, chwytam za czarną torbę i razem z sześciolatką opuszczamy mieszkanie, zostawiając za sobą ciszę.
Spacerujemy po najbliższej okolicy, a jesienny wieczór powoli ukazuje nam swoją dość ładną twarz. Trzymam córkę za rękę i oddycham świeżym powietrzem, a myśli przelatujące mi przez głowę powoli się uspokajają. Odrobinę poprawia mi się humor, kiedy w pobliżu nie ma nikogo, kto swoim zachowaniem i wrzaskami działałby mi na nerwy.
– Co powiesz na donuty, Sophie? Zjesz jednego? Na przykład takiego z różowym lukrem i nadzieniem malinowym?
Dobrze wiem, jak bardzo sześciolatka uwielbia te pączki z dziurką. Właściwie to jej ulubiona forma deseru, gdybym tylko się na to zgodziła, dostałaby na urodziny tort zrobiony jak donut i w jego kształcie.
Dziewczynka bardzo je kocha, dlaczego więc teraz, kiedy pytam, czy nie ma ochoty na jednego ona milczy?
Spoglądam w dół, dostrzegam mokre policzki dziecka, a serce mi pęka.
Zatrzymuję się i kucam przed blondynką, chwytam ją za ramiona i patrzę w pełne łez niebieskie oczy.
– Co się dzieje, mała mądrości? – pytam, wycierając wodę z jej twarzy. – Dlaczego płaczesz, kochanie?
Dziewczynka pociąga nosem i unika mojego wzroku. Boli mnie dusza od tego widoku.
– Sophie.
Teraz łka mi na całego. Nie pozostaje mi nic innego, jak objąć ją i mocno do siebie przytulić. Dziewczynka małymi rączkami tworzy kosz wokół mojej szyi, jej łzy kapią na moją kurtkę.
– Córeczko, nie płacz – szepczę jej do ucha, głaszcząc przy tym jej włosy. – Naprawdę nie musisz płakać.
– Ale ja nie chcę, by dziadek źle o tobie mówił, mamo! – płacze jeszcze przeraźliwiej, czym zapewne zwraca na nas uwagę ludzi, którzy gdzieś się w pobliżu kręcą. – Nie chcę, byś chodziła smutna!
Łzy napływają także do moich oczu. Jak mogłam dopuścić do tego, by zaczęła przejmować się napiętą atmosferą pomiędzy mną a Alanem? Powinna cieszyć się dzieciństwem i śmiać, a nie płakać z mojego powodu.
– Aniołku, ale nie musisz przez to płakać – tłumaczę jej cierpliwie. – Nie jesteś temu winna, po prostu nie dogadujemy się ostatnio z dziadkiem, ale nie martw się, znajdziemy nić porozumienia. Nie płacz już.
– Mamusiu, ale ja się nie chcę wyprowadzać! – zawodzi mi do ucha, a ja wzdycham. Nie ma możliwości, by pamiętała, jak wyprowadzałyśmy się z rodzinnego domu jej ojca, ale może w podświadomości coś się zachowało o dlatego nie chce zmieniać miejsca zamieszkania. Albo po prostu, najzwyczajniej w świecie tego nie chce.
– Ja też nie chcę się wyprowadzać, skarbie. Ale myślę, że kiedyś mogłybyśmy zamieszkać razem, tylko we dwie.
– Ale jeszcze nie – chlipie, uspokajając się powoli. – Chcę jeszcze być z dziadkiem.
– Dobrze. Jeszcze nie.
Tulę ją, dopóki sama nie zechce się odsunąć i nie spróbuje się do mnie uśmiechnąć. Chwyta mnie za dłoń i głęboko oddycha.
– A czy mogę dostać dwa donuty zamiast jednego? – pyta, szybko otrząsając się z resztek łez. – Mam jeszcze ochotę na taki z czekoladą i orzechami.
Wstaję z kucek i uśmiecham do córki.
– Oczywiście, że możesz dostać dwa, a do tego jakiś słodki napój.
– Dziękuję! – Prawie tuli się do mojej nogi.
Śmieję się i całuję ją w czubek głowy.
– Skoro to już mamy ustalone, to chodźmy, nie możemy przecież pozwolić, by zamknęli nam kawiarnię przed nosem.
Kilka miesięcy temu podczas jednego ze spacerów, kiedy Sophie miała paskudny nastrój i zupełnie się mnie nie słuchała, dotarłyśmy do okolicy, gdzie nigdy wcześniej nie byłyśmy i natrafiłyśmy na lokal z piękną witryną. Zachęcona widokiem donutów z lukrem i nagle rozanielona dziewczynka wciągnęła mnie do środka. Od tamtej pory jest to miejsce, gdzie chodzimy razem, by spędzić wspólnie czas. To tam, wśród zapachu wypieków, herbaty i mnóstwa małych poduszek odrabiamy lekcje z nielubianej przez Sophie przyrody, to tam moja córka – cała w dziecięcej złości –
– Co powiesz na donuty, Sophie? Zjesz jednego? Na przykład takiego z różowym lukrem i nadzieniem malinowym?
Dobrze wiem, jak bardzo sześciolatka uwielbia te pączki z dziurką. Właściwie to jej ulubiona forma deseru, gdybym tylko się na to zgodziła, dostałaby na urodziny tort zrobiony jak donut i w jego kształcie.
Dziewczynka bardzo je kocha, dlaczego więc teraz, kiedy pytam, czy nie ma ochoty na jednego ona milczy?
Spoglądam w dół, dostrzegam mokre policzki dziecka, a serce mi pęka.
Zatrzymuję się i kucam przed blondynką, chwytam ją za ramiona i patrzę w pełne łez niebieskie oczy.
– Co się dzieje, mała mądrości? – pytam, wycierając wodę z jej twarzy. – Dlaczego płaczesz, kochanie?
Dziewczynka pociąga nosem i unika mojego wzroku. Boli mnie dusza od tego widoku.
– Sophie.
Teraz łka mi na całego. Nie pozostaje mi nic innego, jak objąć ją i mocno do siebie przytulić. Dziewczynka małymi rączkami tworzy kosz wokół mojej szyi, jej łzy kapią na moją kurtkę.
– Córeczko, nie płacz – szepczę jej do ucha, głaszcząc przy tym jej włosy. – Naprawdę nie musisz płakać.
– Ale ja nie chcę, by dziadek źle o tobie mówił, mamo! – płacze jeszcze przeraźliwiej, czym zapewne zwraca na nas uwagę ludzi, którzy gdzieś się w pobliżu kręcą. – Nie chcę, byś chodziła smutna!
Łzy napływają także do moich oczu. Jak mogłam dopuścić do tego, by zaczęła przejmować się napiętą atmosferą pomiędzy mną a Alanem? Powinna cieszyć się dzieciństwem i śmiać, a nie płakać z mojego powodu.
– Aniołku, ale nie musisz przez to płakać – tłumaczę jej cierpliwie. – Nie jesteś temu winna, po prostu nie dogadujemy się ostatnio z dziadkiem, ale nie martw się, znajdziemy nić porozumienia. Nie płacz już.
– Mamusiu, ale ja się nie chcę wyprowadzać! – zawodzi mi do ucha, a ja wzdycham. Nie ma możliwości, by pamiętała, jak wyprowadzałyśmy się z rodzinnego domu jej ojca, ale może w podświadomości coś się zachowało o dlatego nie chce zmieniać miejsca zamieszkania. Albo po prostu, najzwyczajniej w świecie tego nie chce.
– Ja też nie chcę się wyprowadzać, skarbie. Ale myślę, że kiedyś mogłybyśmy zamieszkać razem, tylko we dwie.
– Ale jeszcze nie – chlipie, uspokajając się powoli. – Chcę jeszcze być z dziadkiem.
– Dobrze. Jeszcze nie.
Tulę ją, dopóki sama nie zechce się odsunąć i nie spróbuje się do mnie uśmiechnąć. Chwyta mnie za dłoń i głęboko oddycha.
– A czy mogę dostać dwa donuty zamiast jednego? – pyta, szybko otrząsając się z resztek łez. – Mam jeszcze ochotę na taki z czekoladą i orzechami.
Wstaję z kucek i uśmiecham do córki.
– Oczywiście, że możesz dostać dwa, a do tego jakiś słodki napój.
– Dziękuję! – Prawie tuli się do mojej nogi.
Śmieję się i całuję ją w czubek głowy.
– Skoro to już mamy ustalone, to chodźmy, nie możemy przecież pozwolić, by zamknęli nam kawiarnię przed nosem.
Kilka miesięcy temu podczas jednego ze spacerów, kiedy Sophie miała paskudny nastrój i zupełnie się mnie nie słuchała, dotarłyśmy do okolicy, gdzie nigdy wcześniej nie byłyśmy i natrafiłyśmy na lokal z piękną witryną. Zachęcona widokiem donutów z lukrem i nagle rozanielona dziewczynka wciągnęła mnie do środka. Od tamtej pory jest to miejsce, gdzie chodzimy razem, by spędzić wspólnie czas. To tam, wśród zapachu wypieków, herbaty i mnóstwa małych poduszek odrabiamy lekcje z nielubianej przez Sophie przyrody, to tam moja córka – cała w dziecięcej złości –
opowiedziała mi o tym, jak to kolega z grupy pocałował ją w policzek na oczach pozostałych uczniów klasy i że teraz się z niej naśmiewają. To tam Sophie drzemała po wycieczce rowerowej, którą wraz z Joelem urządziliśmy jej pod koniec wakacji. Donutowy przedsionek nieba stał się naszym azylem. Mam cichą nadzieję, że to się nie zmieni nawet wtedy, gdy Sophie dorośnie.
Zachodzimy do naszego miejsca, sześciolatka wybiera dla nas mały boks w połowie długości lokalu pod ścianę we wzorzystą tapetę. Zgodnie z umową zamawiam jej dwa donuty, dla siebie biorę jeden z nadzieniem ajerkoniakowym, białą kawę oraz gorącą czekoladę z piankami.
Czekając na zamówienie – wprost nie mogę się doczekać, aż usłyszę: Phoebe, twoje napoje i trzy pączki! z ust kelnerki niczym w Starbucksie – Sophie rozgląda się wokół siebie i marszczy nosek, co nie uchodzi mojej uwadze.
– O co chodzi?
– Mamo, czy tobie też się wydaje, że coś się tutaj zmieniło od naszego ostatniego razu?
Także przyglądam się znajomym już meblom oraz pracownikom, wystrojowi, poszczególnym poduszkom. Nie zauważam niczego nowego, a zazwyczaj wszelkie zmiany są dostrzegalne dla moich oczu.
– Nic nie widzę, Sophie. Jak dla mnie nic nie uległo zmianie.
– Jak to?! – Jest prawdziwie zaskoczona. – Naprawdę nie widzisz?
Jeszcze raz rozglądam się po lokalu, zatrzymuję wzrok na dłużej przy jednym z obrazków zdobiących wnętrze. Coś mi w nim nie pasuje.
– O, dobrze patrzysz – chwali mnie córka. – Był inny, prawda? Taki bardziej żywy.
Ma rację. Ten obecny to połączenie ciemnego brązu – istny marrón oscuro – mocnej bordowej czerwieni z minimalnym towarzystwem złota. Przedstawia dom na drzewie nad krwawą rzeką pośród zachodu słońca. Im dłużej na niego patrzę, tym większy niepokój czuję. Mam wrażenie, jakby za tym namalowanym, majestatycznie dużym drzewem kryła się bestia, która tylko czyha, by wyskoczyć zza niego, chwycić mnie za gardło i udusić.
Kręcę głową, by pozbyć się tego wyobrażenia, coś niewidzialnego staje mi w gardle, staram się to przełknąć. Ledwie mi się to udaje.
Sophie uśmiecha się zadowolona i dumna z siebie, bo to ona jako pierwsza dostrzegła zmianę.
– Głodna jestem – przerywa chwilę ciszy, która zapanowała między nami. – Czy oni robią te donuty w Szwajcarii, że tak długo ich nie ma?
– Przecież niedawno jadłaś ciasto – zauważam.
– Ale to było mało.
Parskam śmiechem, w tym samym czasie jedna z pracownic kawiarni woła mnie po odbiór w sposób, który podejrzewałam. Bo przecież wszyscy w środku muszą wiedzieć, że mam na imię Phoebe.
Ustawiam przed córką jej część zamówienia, ledwie talerzyk z pączkami dotyka blatu, a już jeden z nich znajduje się w rękach blondynki i jest atakowany przez małe ząbki.
– Spokojnie, księżniczko, przecież nikt ci ich nie ukradnie.
Patrzy na mnie z ustami pokrytymi lukrem.
– Nigdy nic nie wiadomo, mamo – odpowiada rezolutnie i bierze się za kolejny gryz.
Kręcę głową nad jej zachowaniem i upijam odrobinę kawy, po czym wgryzam się w swojego pączka Jest pyszny, prawie się rozpływam nad jego smakiem. Dobry humor wraca mi prawie natychmiast.
Szkoda, że bardzo szybko ktoś mi go znów odbierze.
Po godzinie spędzonej w kawiarni, podczas której Sophie opowiedziała mi, co działo się w szkole, a o czym do tej pory nie miała okazji mi powiedzieć, bo w tym tygodniu ze względu na wszystkie okoliczności ani razu nie zjadłyśmy razem śniadania, opuszczamy lokal i wchodzimy wprost we wrześniowy mrok wieczoru. Liczne i regularnie rozmieszczone latarnie rozświetlają nam drogę.
Sophie właśnie zaczyna skakać z nogi na nogę i tak pokonywać kolejne metry chodnika, kiedy raptownie się zatrzymuje. Jej dłoń prawie wyślizguje się z mojej.
– Mamo, spójrz! To Pan Pasemka!
Jak na kulturalne dziecko przystało, Sophie nie pokazuje przed siebie palcem, za to jej okrzyk wystarczy, by zwrócić na nas uwagę innych przechodniów, jak i osoby, o której mówi córka.
Też go widzę i w żaden sposób nie cieszę się na jego widok, bo nie zwiastuje on nic dobrego. Wiem o czym będzie chciał ze mną rozmawiać, jeśli tylko mu na to pozwolę. I nie uwierzę w to, że naprawdę jest zaskoczony moim widokiem, przez co staje jak wryty. Zdołałam już zauważyć, że jeśli sytuacja tego wymaga, potrafi być dobrym aktorem.
Agent stoi w miejscu, to ja z Sophie się do niego zbliżamy – dziwne, że dziewczynka nie ma oporu podejść (fakt, w towarzystwie, ale to szczegół) do prawie obcego mężczyzny, z którym nie ma zbyt dobrych wspomnień.
– Dobry wieczór, proszę pana – wita się z nim, te słowa wybudzają go z nagłego transu.
Ja także się witam, w końcu nie jestem wychowana gorzej sześciolatki.
– Dobry wieczór, agencie Robben. Co za zbieg okoliczności, że spotykamy się akurat tutaj.
Patrzy na mnie, zaciska odrobinę wargi.
– Dobry wieczór, Phoebe. Dobry wieczór, Sophie. Wybrałem się na małą przechadzkę, by nieco odświeżyć umysł.
– A my byłyśmy na donutach – oznajmia dziewczynka. – Mama posprzeczała się odrobinę z dziadkiem, musiałyśmy odreagować.
Ona coś musiała odreagować? Nie sądziłam, że aż tak źle czuje się z tym wszystkim, co się dzieje. Nie sądziłam, że może udawać, że wszystko jest dobrze, by mnie nie martwić. Ta nagła świadomość sprawia, że nagle się nienawidzę.
– Rozumiem. – Mężczyzna przenosi wzrok z Sophie na mnie. – Idziecie teraz do domu? – Potakuję ruchem głowy. – Czy mogę wam przez chwilę potowarzyszyć? Chciałbym o czymś z tobą porozmawiać, Phoebe.
Powinnam się zgodzić? Dobrze wiem, o czym chce rozmawiać. Po moim telefonie obiecał wywiedzieć się, co tak naprawdę dzieje się z porucznikiem Wilsonem i jak bardziej nas on okłamał.
Przykucam przed córką, patrzę na nią.
– Pozwolimy panu Robbenowi nam potowarzyszyć, skarbie?
Dziewczynka zerka na niego, prawie że taksuje go wzrokiem i wzdycha lekko.
– No dobrze, skoro musi. A ma pan może batonika?
– Sophie!
Zachodzimy do naszego miejsca, sześciolatka wybiera dla nas mały boks w połowie długości lokalu pod ścianę we wzorzystą tapetę. Zgodnie z umową zamawiam jej dwa donuty, dla siebie biorę jeden z nadzieniem ajerkoniakowym, białą kawę oraz gorącą czekoladę z piankami.
Czekając na zamówienie – wprost nie mogę się doczekać, aż usłyszę: Phoebe, twoje napoje i trzy pączki! z ust kelnerki niczym w Starbucksie – Sophie rozgląda się wokół siebie i marszczy nosek, co nie uchodzi mojej uwadze.
– O co chodzi?
– Mamo, czy tobie też się wydaje, że coś się tutaj zmieniło od naszego ostatniego razu?
Także przyglądam się znajomym już meblom oraz pracownikom, wystrojowi, poszczególnym poduszkom. Nie zauważam niczego nowego, a zazwyczaj wszelkie zmiany są dostrzegalne dla moich oczu.
– Nic nie widzę, Sophie. Jak dla mnie nic nie uległo zmianie.
– Jak to?! – Jest prawdziwie zaskoczona. – Naprawdę nie widzisz?
Jeszcze raz rozglądam się po lokalu, zatrzymuję wzrok na dłużej przy jednym z obrazków zdobiących wnętrze. Coś mi w nim nie pasuje.
– O, dobrze patrzysz – chwali mnie córka. – Był inny, prawda? Taki bardziej żywy.
Ma rację. Ten obecny to połączenie ciemnego brązu – istny marrón oscuro – mocnej bordowej czerwieni z minimalnym towarzystwem złota. Przedstawia dom na drzewie nad krwawą rzeką pośród zachodu słońca. Im dłużej na niego patrzę, tym większy niepokój czuję. Mam wrażenie, jakby za tym namalowanym, majestatycznie dużym drzewem kryła się bestia, która tylko czyha, by wyskoczyć zza niego, chwycić mnie za gardło i udusić.
Kręcę głową, by pozbyć się tego wyobrażenia, coś niewidzialnego staje mi w gardle, staram się to przełknąć. Ledwie mi się to udaje.
Sophie uśmiecha się zadowolona i dumna z siebie, bo to ona jako pierwsza dostrzegła zmianę.
– Głodna jestem – przerywa chwilę ciszy, która zapanowała między nami. – Czy oni robią te donuty w Szwajcarii, że tak długo ich nie ma?
– Przecież niedawno jadłaś ciasto – zauważam.
– Ale to było mało.
Parskam śmiechem, w tym samym czasie jedna z pracownic kawiarni woła mnie po odbiór w sposób, który podejrzewałam. Bo przecież wszyscy w środku muszą wiedzieć, że mam na imię Phoebe.
Ustawiam przed córką jej część zamówienia, ledwie talerzyk z pączkami dotyka blatu, a już jeden z nich znajduje się w rękach blondynki i jest atakowany przez małe ząbki.
– Spokojnie, księżniczko, przecież nikt ci ich nie ukradnie.
Patrzy na mnie z ustami pokrytymi lukrem.
– Nigdy nic nie wiadomo, mamo – odpowiada rezolutnie i bierze się za kolejny gryz.
Kręcę głową nad jej zachowaniem i upijam odrobinę kawy, po czym wgryzam się w swojego pączka Jest pyszny, prawie się rozpływam nad jego smakiem. Dobry humor wraca mi prawie natychmiast.
Szkoda, że bardzo szybko ktoś mi go znów odbierze.
Po godzinie spędzonej w kawiarni, podczas której Sophie opowiedziała mi, co działo się w szkole, a o czym do tej pory nie miała okazji mi powiedzieć, bo w tym tygodniu ze względu na wszystkie okoliczności ani razu nie zjadłyśmy razem śniadania, opuszczamy lokal i wchodzimy wprost we wrześniowy mrok wieczoru. Liczne i regularnie rozmieszczone latarnie rozświetlają nam drogę.
Sophie właśnie zaczyna skakać z nogi na nogę i tak pokonywać kolejne metry chodnika, kiedy raptownie się zatrzymuje. Jej dłoń prawie wyślizguje się z mojej.
– Mamo, spójrz! To Pan Pasemka!
Jak na kulturalne dziecko przystało, Sophie nie pokazuje przed siebie palcem, za to jej okrzyk wystarczy, by zwrócić na nas uwagę innych przechodniów, jak i osoby, o której mówi córka.
Też go widzę i w żaden sposób nie cieszę się na jego widok, bo nie zwiastuje on nic dobrego. Wiem o czym będzie chciał ze mną rozmawiać, jeśli tylko mu na to pozwolę. I nie uwierzę w to, że naprawdę jest zaskoczony moim widokiem, przez co staje jak wryty. Zdołałam już zauważyć, że jeśli sytuacja tego wymaga, potrafi być dobrym aktorem.
Agent stoi w miejscu, to ja z Sophie się do niego zbliżamy – dziwne, że dziewczynka nie ma oporu podejść (fakt, w towarzystwie, ale to szczegół) do prawie obcego mężczyzny, z którym nie ma zbyt dobrych wspomnień.
– Dobry wieczór, proszę pana – wita się z nim, te słowa wybudzają go z nagłego transu.
Ja także się witam, w końcu nie jestem wychowana gorzej sześciolatki.
– Dobry wieczór, agencie Robben. Co za zbieg okoliczności, że spotykamy się akurat tutaj.
Patrzy na mnie, zaciska odrobinę wargi.
– Dobry wieczór, Phoebe. Dobry wieczór, Sophie. Wybrałem się na małą przechadzkę, by nieco odświeżyć umysł.
– A my byłyśmy na donutach – oznajmia dziewczynka. – Mama posprzeczała się odrobinę z dziadkiem, musiałyśmy odreagować.
Ona coś musiała odreagować? Nie sądziłam, że aż tak źle czuje się z tym wszystkim, co się dzieje. Nie sądziłam, że może udawać, że wszystko jest dobrze, by mnie nie martwić. Ta nagła świadomość sprawia, że nagle się nienawidzę.
– Rozumiem. – Mężczyzna przenosi wzrok z Sophie na mnie. – Idziecie teraz do domu? – Potakuję ruchem głowy. – Czy mogę wam przez chwilę potowarzyszyć? Chciałbym o czymś z tobą porozmawiać, Phoebe.
Powinnam się zgodzić? Dobrze wiem, o czym chce rozmawiać. Po moim telefonie obiecał wywiedzieć się, co tak naprawdę dzieje się z porucznikiem Wilsonem i jak bardziej nas on okłamał.
Przykucam przed córką, patrzę na nią.
– Pozwolimy panu Robbenowi nam potowarzyszyć, skarbie?
Dziewczynka zerka na niego, prawie że taksuje go wzrokiem i wzdycha lekko.
– No dobrze, skoro musi. A ma pan może batonika?
– Sophie!
– No co? – nie bardzo rozumie powód mojego wybuchu.
– Nie za dużo słodyczy już dzisiaj zjadłaś?
Zamyśla się na chwilę.
– Nie, nie wydaje mi się. To ma go pan? – Z powrotem ogląda się na Matta, który trzyma wyciągniętą przed siebie dłoń z batonem. – O, dziękuję bardzo! – Z zadowoleniem go od niego odbiera, szybko rozrywa opakowanie i wgryza się w porządny kęs. – Mmm, pycha!
– Proszę bardzo, nie ma sprawy.
Patrzymy oboje, jak dziewczynka wypruwa do przodu ucieszona z kolejnej porcji cukru, i ruszamy za nią, coby nie stracić tej istotki z oczu.
Agent nie idzie tuż obok, nasze ramiona dzieli mała przepaść. Dystans w mowie i postawie ciała każe mi podejrzewać, że naprawdę nie jest za dobrze, a to, co od niego usłyszę, może mnie solidnie zdenerwować.
– Co się dzieje? – pytam cicho. – Przyjrzeliście się Wilsonowi? Kto to właściwie jest?
Robben milczy przez kilkanaście metrów, a ja powoli mam dość tej ciszy.
– Sprawdziliśmy go. To dlatego Peter jutro do ciebie zadzwoni, by wezwać cię na ponowne przesłuchanie.
– Ponowne przesłuchanie? Po co?
– By przedstawić ci zarzut utrudniania prowadzonego śledztwa.
Teraz to ja staję jak wryta.
– Że co?! Ale dlaczego?
– Tego dowiesz się jutro. Dobranoc.
Szybko odchodzi w kierunku, z którego przyszliśmy, obracam się za nim, a moje serce tłucze się w piersi jak oszalałe.
To nie może być prawda.
Nie może.
Wyobraziłam sobie jak mała podaje matce to ciasto z tym swoim "co nie?" i aż się uśmiechnęłam do ekranu laptopa. Masz naprawdę dużą zdolność, by przedstawiać słodycz takich małych dzieci i to w sposób mega realistyczny.
OdpowiedzUsuńA jak już o słodkościach mowa, to odniosłam wrażenie, że Phoebe chce wpędzić swoje dziecko w cukrzycę. Osobiście nie mogę patrzeć jak dzieci tak się obżerają. A to pączek, a to lizak, a to baton... Aż mi się niedobrze zrobiło na samą myśl ile Sophie tego w siebie wepchała. Oczywiście to nie jest zarzut do opowiadania ;D Bardziej mój osobisty żal do Phoebe, że ładuje w dziecko słodycze, a nie np. owoce. A z drugiej strony cieszę się, że jest to postać, z którą nie zawsze mogę się zgadzać ;-)
" – Pozwolimy panu Robbenowi nam potowarzyszyć, skarbie?
– No dobrze, skoro musi. A ma pan może batonika?
– Sophie!" - haha padłam. Uwielbiam tą małą :D
Przyznam, że z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział, bo nie umiem się domyślić czemu Phoebe może być oskarżona za utrudnianie śledztwa. Do tej pory nie odniosłam wrażenia, żeby tak było. Fakt - niezbyt chętnie przyjeżdżała złożyć zeznania, ale to jeszcze nie przestępstwo :D Co się stało? I czemu Robben w żaden sposób nie skomentował tego, co dowiedział się o Williamie?
Mam nadzieję, że nie dasz nam długo czekać na kolejny rozdział! :D
A teraz ściskam i uciekam ;*
PS Co w ogóle u Ciebie słychać? Odezwij się, napisz, dawno nie miałyśmy kontaktu ;-)
Willson* nie wiem skąd wziął mi się ten William xD
Usuń