piątek, 10 listopada 2017

17 Spotkanie z nieszczęśnikiem



     
      Pobudka i kolejny sen. Obudzenie, spojrzenie na sufit i znowu wpadanie w ciemność. Jasność i mrok przerzucające mnie między sobą niczym tenisową piłeczkę. Spadanie i wzlatywanie z powrotem. Tak wyglądały moje dwa dni spędzone w szpitalu po tym, jak mój kochany ojczym próbował mnie zabić. Dwa dni hospitalizowano mnie, bym nie odeszła z tego świata, do tego szukano substancji, która miała mnie zatruć tak, bym nigdy nie doszła do siebie. Dwa dni bycia na krawędzi. Jedyne, o czym mogłam wtedy myśleć, to to, ze nie mogę pozostawić tu Sophie. Nie mogę pozwolić, by Alan miał do niej dostęp i niszczył jej życie. Nie zasługiwała na to, by się cały czas bać, że ktoś zechce wyrządzić jej krzywdę. Wystarczy, że się już bałam. A powinnam być silna za nas dwie.
     Trzeciego dnia po ataku na moje życie udaje mi się w pełni przebudzić. Choć przebudzenie nie równa się uldze. Czuję się ociężała i nadal senna, w głowie ktoś chyba toczy jakąś bitwę, mam wrażenie, że co chwilę coś w niej wybucha. Ledwie udaje mi się za pomocą oczu rozeznać w tym, gdzie jestem. Przez kilkanaście sekund wydaje mi się, że przeniesiono mnie do innego pokoju, zbyt jasnego i cichego. Kiedy przyzwyczajam się do światła, poznaję to pomieszczenie - to to samo, gdzie trafiłam po pobiciu i omdleniu. Ale jestem w nim sama.
     Nie pamiętam, by Irma została już wypisana, ale skąd mogę wiedzieć, czy nie stało się to, kiedy znowu odpłynęłam w niebyt? Jeśli tak, to szkoda, chciałabym móc otworzyć do kogoś usta i zapytać, co tak naprawdę się wydarzyło.
     Maszyna przy moim łóżku wydaje dziwny dźwięk, spoglądam na nią. Ciśnienie mam dobre, puls raczej też, więc skąd ten odgłos? Raczej nie informuje, że się przebudziłam, a przynajmniej nic mi nie wiadomo, by to urządzenie miało taką możliwość.
     Opieram dłonie na prześcieradle, staram się choć trochę dźwignąć, całe ciało mam zastałe po spoczywaniu w jednej pozycji. Przychodzi mi to z trudem i zajmuje dużo czasu, ale finalnie półsiedzę i z lepszej perspektywy mogę patrzeć na pokój. Niewiele się tu zmieniło, od kiedy ostatni raz mogłam się rozejrzeć po pomieszczeniu. Jest tylko smutniej, bo samotnie. 
     Mam wysuszone gardło, a na szafce obok łóżka nie widzę nawet kubka, do którego można by wlać jakiś płyn.  Na przykład wodę z kranu przy drzwiach, do którego niekoniecznie uda mi się dojść.
     Zadzwonić po pielęgniarkę czy się wstrzymać? Dlaczego wszystko mnie tak boli?
     Sądząc po ilościach promieni słonecznych wpadających przez odsłonięte okno do pokoju, jest przedpołudnie. Z moich wyliczeń wynika, że jest piątek, a więc mamy już październik. A ja nadal tkwię w bagnie, do którego wciągnięto mnie półtora tygodnia temu, i nadal nie mam zielonego pojęcia, jak się z niego wyrwać. Ktoś w dalszym stopniu mi zagraża - i nie mam tu na myśli Alana - ktoś, kogo nie znam, a kto aż za dobrze zna mnie. Agenci federalni nie potrafią go złapać, właściwie nie zdziwiłabym się, gdyby nawet nie mieli żadnego podejrzanego o dokonanie tego wszystkiego. Czy naprawdę nie mają metod, by dopaść każdego? Z drugiej strony komuś udało się zataić kilka informacji na mój temat - przecież Matt był szczerze zdumiony, kiedy powiedziałam, że Alan Rosenberg nie jest moim biologicznym ojcem, a ja sama jestem matką sześcioletniej Sophie Parker. A takich rzeczy można się przecież dowiedzieć w Urzędzie Stanu Cywilnego. Ktoś dokładnie przemyślał, jak uprzykrzyć życie mi i ludziom w moim otoczeniu, do tego przewidział, że w sprawę wmiesza się Federalne Biuro Śledcze. A może taki był cel morderstwa Johna Kudrycka? Zwrócić na siebie uwagę jednej z agencji rządowych i pokazać im, jaka jest słaba?
     Od tych rozmyśleń w głowie poza wybuchami pojawia się uporczywe pulsowanie. W takim stanie nie ma mowy, bym poradziła sobie z opuszczeniem łóżka i podejściem do kranu. Chyba wezwanie pielęgniarki będzie jedynym dobrym rozwiązaniem w tej sytuacji. 
     Już wyciągam rękę, by wszcząć alarm za pomocą przycisku przy bezgłowiu łóżka, kiedy ktoś puka do drzwi i nie czekając na odpowiedź, wchodzi do środka.
      Kulę się w sobie i staram zakryć kołdrą, jak robią to dzieci, kiedy się bardzo czegoś boją i nie chcą, by to coś je zobaczyło. Infantylne do bólu, ale siedzi we mnie lęk, że to Alan wrócił, by dokończyć dzieła i zabić mnie na dobre.
     - Phoebe? - Kobiecy głos jest zaniepokojony.- Córeczko, przebudziłaś się już?
     Brzmi, jak głos mamy, ale jaką mogę mieć pewność, że to nie wywołany tęsknotą omam? Ach, chyba zaczęłam przez to wszystko wariować. Albo jestem na początku drogi ku wiecznemu szaleństwu.
     Nie ściągam z siebie kołdry, odchrząkuję, zanim wydobędę z siebie choć jedno słowo.
     - Mamo? - pytam, a głos mam piskliwy jak u kilkuletniego dziecka. Czyżbym znowu przeniosła się w czasie o piętnaście lat i znowu wspominała to, co się działo, gdy leżałam w szpitalu po wycięciu trzeciego migdała?  Niemożliwe. - Czy to ty?
     Słyszę zbliżające się kroki, a to dlatego, że dochodzi mnie stukot obcasów. Moja rodzicielka zawsze lubiła takie buty, więc to powinna być ona.
     Osoba-chyba-mama dotyka mojego ramienia, czym mnie straszy, podskakuję na łóżku. Dotyk znika.
     - Przepraszam. Phoebe, spójrz na mnie. Córeczko, co się dzieje? Dobrze się czujesz?
     Ktoś, kto po raz pierwszy w historii świata zadał to pytanie, chyba nie wiedział, jak bardzo nie będzie ono pasowało do kilku sytuacji. Niby jak nam czuć się dobrze kilka dni po tym, jak ojczym próbował mnie zabić, i kilkanaście minut po tym, jak studia mi większość świadomości? No, niby jak, do cholery?!
     Nie jestem osobą, która szybko wpada w gniew, ale to jest okoliczność wyjątkowa. Nie potrafię zapanować nad złością panoszącą się coraz bardziej w moim żyłach. Mogę za to zacisnąć dłonie w pięści i udawać - jaka to użyteczna zdolność - że nie jest tak źle, jak w rzeczywistości.
      Powoli zsuwam z siebie pościel, niechętnie spoglądam na przybyłą kobietę. Przyglądam się jej przez dłuższą chwilę, a kiedy w tym czasie ta nie atakuje mnie strzykawką ani żadnym nożem, powoli wypuszczam z ust powietrze.
     To mama. To z całą pewnością ona. Nikt nie patrzy na mnie z taką troska jak ona. Żadna ze znanych mi kobiet nie ubiera się tak jak moja mama. Poza nią mało kto chodzi po mieście, wiecznie trzymając między palcami prawej dłoni długopis, jak robi to teraz, w tym momencie, w tym pokoju. Znam ją tak dobrze, a właśnie podejrzewałam ją, że także zechce mnie zaatakować i pozbawić mnie życia.
     Boże, co się ze mną dzieje? Kim się stałam?
     Do oczu napływają mi łzy.
     - Mamo...
     Na to słowo kobieta wybucha płaczem, po sekundzie do niej dołączam. Cassidy Rosenberg, moja kochana mama, tuli mnie po tym, jak jej mąż próbował mnie zabić. Czy kiedykolwiek mogłam pomyśleć,  że coś takiego wydarzy się w moim życiu? Gdyby największy wróg powiedział mi, że tak będzie wyglądać moja przyszłość, wyśmiałabym go, a później... Płakała tak samo jak teraz.
     Cassidy głaszcze mnie po głowie, tuli do siebie i kołysze jak wtedy, gdy próbowałam jeździć na rowerze i spadłam z niego wprost na beton, przy czym rozbiłam sobie kolano. Jak wtedy, kiedy po raz pierwszy ktoś głośno nazwał mnie grubasem, a inne dzieci zaczęły wytykać mnie palcami. Jak wtedy, kiedy nie udało mi się zmieścić w sukienkę, która bardzo mi się podobała, i z płaczem wyszłam ze sklepu. Jak wtedy, gdy zorientowałam się, że jestem w ciąży. Mam zawsze otaczała mnie swoim płaszczem troski wtedy, kiedy coś się już wydarzyło. Jakby brakowało jej intuicji, by ochronić mnie przed tym, co dopiero nastąpi. Mimo to na nikogo nie mogłam i nie mogę liczyć tak jak na nią.
     Płaczę jeszcze rozpaczliwiej, wszczepiając się palcami w ramiona kobiety. Nie skarży się, choć mogę dostarczać jej bólu.
     - Mamo...
     - Już spokojnie, Phoebe. Jestem tutaj, nic ci już nie grozi.
     Skąd może to wiedzieć? Dlaczego stara się zamydlić mi oczy?
     Bo tak się robi, kiedy chce się kogoś ochronić. Kłamie, by zapewnić mu jako takie poczucie bezpieczeństwo, oddalić to, co może skrzywdzić. Przecież sama tak czynię względem Sophie, dlaczego więc nadal, choć siedzimy na szpitalnym łóżku przytulone do siebie, złoszczę się na mamę?
     Niezbadane do końca są zachowania ludzkie.
     Odsuwam się lekko, by mieć przestrzeń do uniesienia dłoni i otarcia łez. Stopniowo przestaję pociągać nosem, uspokajam się, choć będę potrzebowała jeszcze trochę czasu, by w pełni dojść do siebie. W dalszym ciągu jestem spragniona, dlatego zwracam się do rodzicielki:
     - Mamo, mogłabyś mi przynieść szklankę wody? Chce mi się pić.
     - Oczywiście, skarbie. - Wstaje i całuje mnie w czoło, po czym obraca się, przykuca przed szafką i z jej wnętrza wydobywa plastikowy kubek. Zerka na mnie i uśmiecha się wymuszenie. - Zaraz wracam.
     Patrzę za nią przez chwilę, po czym opadam z powrotem na łóżko. Uczucie złości powoli zanika, oddycham odrobinę lepiej niż zaraz po przebudzeniu, natrętne myśli kłębią mi się w głowie, a nie wiem, czy mama pomoże mi uzyskać satysfakcjonujące mnie odpowiedzi. Warto jednak spróbować, prawda?
     Przymykam oczy i przewracam się na lewy bok, by być bliżej promieni i ciepła bijącego ze słońca. Pragnę choć na jeden moment wyrwać się ze swojego życia i udać się gdzieś, gdzie nikt mnie nie zna, nikt nie wie, że jestem córką mordercy, gdzie nie wszyscy mnie rozumieją. Gdzieś, gdzie mogłabym odetchnąć pełną piersią i wykrzyczeć to, co siedzi mi na sercu. 
     Wizja takiego miejsca jest kusząca, dlatego jej się poddaję. Moje oczy się zamykają, jestem w stanie usłyszeć szum wyimaginowanych fal...
     - Phoebe!
     Niechętnie unoszę powieki i przetaczam się na drugi bok.
     - Tak?
     Mama przystanęła w progu, patrzy na mnie ze łzami w oczach. Marszczę czoło.
     - Mamo, czy coś się stało?
     - Ja... Przez chwilę się bałam, że coś ci się stało. Lezalas tak nieruchomo i... - Kręci głową, po czym uśmiecha się kącikiem ust. - Dobrze widzieć, ,e wszystko jest dobrze.
     - Czyni kilka kroków do przodu. - Proszę, twoja woda.
     Przejmuję od niej kubek.
     - Dziękuję.
     Ach, jaka to przyjemna ulgą, kiedy znowu mogę zwilżyć wargi. Wzdycham z zachwytu, kiedy zimny płyn spływa w dół gardła. Nigdy nie sądziłam, że taka rzecz jak picie wody wprowadzi mnie w bramy szczęścia, a jednak. Rzeczy zaczyna się cenić, kiedy się je straci i niekoniecznie zdoła odzyskać.
     Mama przysuwa sobie do mojego łóżka jedno z krzeseł ustawionych w pokoju, siada na nim i chwyta mnie za wolną dłoń.
     - Spotkałam na korytarzu doktora McMilana, powiedziałam mu, że się przebudziłaś i nie wydajesz się otumaniona lekami. Powiedział, że niedługo wpadnie, by zobaczyć, jak się sprawy mają.
     - Dobrze. - Przypatruję się jej twarzy, pod oczami ma większe cienie niż ostatnim razem, gdy ja widziałam. - A jak z tobą? - pytam. - Jak sobie radzisz? Sophie się nie naprzykrza?
     Tym razem uśmiech Cassidy jest prawdziwy, słaby, ale pochodzi prosto z serca.
     - Dobrze wiesz, że mi się nie naprzykrza, tylko wprowadza dużo kolorów do mojego życia. - Uśmiech, który tak mi się spodobał, znika nagle, zastępuje go grymas. Do oczu kobiety napływają łzy, nad którymi nie udaje jej się zapanować. Spływają po policzkach, niszcząc makijaż. - Mój Boże, Phoebe! - Mama całuje moją dłoń, która do tej pory trzymała. - Przepraszam, tak bardzo cię przepraszam!
     Szlocha rozpaczliwie, a ja czuję, jak krew w moich żyłach zamarza. Dlaczego Cassidy mnie przeprasza? Niczym mi nie zawiniła, to nie ona zamieniła jeden z ostatnich wieczorów w koszmar. Nigdy nie doprowadziła na mnie niebezpieczeństwa. Dlaczego tego nie rozumie?
     Odkładam na szafkę opróżniony kubek, po czym pochylam się do przodu i delikatnie głaszczę mamę po głowie, jak to robią kilkanaście minut temu. Odzywam się, a mój głos jest łagodny:
     - Nie musisz mnie przepraszać, mamo. Niczym mi nie zawiniłaś, to nie ty byłaś wtedy w tej sali, nie ty mnie obrażałaś. Nie ma tu nic twojej winy.
     Cassidy spogląda na mnie z rozmazanym tuszem na policzkach, a mnie przypomina się pewien grudniowy wieczór przed laty, kiedy też tak płakała. Tuliła do siebie Jennifer, która niewiele rozumiała z tego, co się wydarzyło, płakała, a ja ją wtedy nienawidziłam, bo znowu pozwoliła, by Alan podniósł na nas rękę. Kiedy tak patrzę w tył na naszą rodzinę, dostrzegam, jak często udaliśmy, że jesteśmy wspaniałym i zgranym teamem. Tak właściwie zawsze towarzyszyła nam niechęć, czasami pojawiają się nienawiść. Nikt trzeci tego nie dostrzegał, teraz mogę jedynie żałować, że nikomu nie powiedziałam o przemocy, która objawiała się głównie po zakrapianych imprezach, ale wtedy myślałam, że jest tak, jak być powinno. Byłam naiwna, teraz to widzę.
     - Phoebe... - Mama próbuję wziąć się w garść. - Przepraszam, że jestem takim nieszczęśnikiem. - Pociąga nosem. - Przepraszam, że nie umiałam zapewnić ci porządnego domu. Przepraszam, że musiałaś znosić Alana, choć zasługiwałaś na lepszego ojca... Phoebe, przepraszam!
     Jak sama mam nie chcieć płakać, kiedy dzieje się coś takiego?
      Nie dane mi jest jednak zapłakać, gdyż ktoś puka do drzwi i, nie czekając na moje zaproszenie, wchodzi do środka.
     - Dzień dobry. - Doktor McMilan uśmiecha się do mnie przyjaźnie. - Jak się miewa nasza pacjentka?
     Przyglądam mu się. Powinnam być mu wdzięczna za to, że opieprzył agentkę Moss za brak reagowania i fatalne pilnowanie mnie oraz utrzymanie mnie przy życiu, jednak nie potrafię. Coś w nim oraz w jego zachowaniu mnie niepokoi. Wie rzeczy, o których normalnie lekarz prowadzący nie wie. Wydaje mi się, że zna moje powiązanie z FBI. Czyżby znał mnie już wcześniej? Sama nie potrafię stwierdzić, czy już nie mieliśmy kiedyś ze sobą do czynienia. Jeśli tak było, wolałabym, by mnie uświadomił - choć czasami niewiedza bywa lepsza i pozwala spokojniej spać, wolę wiedzieć, w jak dużym stopniu mnie zna.
     Odnajduję język w ustach i wypowiadam słowa, których lekarz oczekuje.
     - Dzień dobry, doktorze. Mam się dobrze, dziękuję za troskę i utrzymanie mnie na tym świecie.
     Evan nie daje wiary w szczerość moich słów, chyba miał już dość do czynienia z ludźmi, którzy nie lubią dzielić się prawdą na temat swojego samopoczucia. Cóż, jestem jedną z takim osób, będzie musiał do tego przywyknąć.
     Podchodzi do maszyny i zapisuje moje wyniki. Czająca się do tej pory za jego plecami pielęgniarka podchodzi do mojego łóżka gotowa zbadać mi ciśnienie, pobrać krew i podać tabletki. Choć przez dwa dni prawie nie byłam świadoma tego, gdzie jestem, dobrze wiem, jak wygląda pobyt w szpitalu, w końcu to mój nie pierwszy raz.
      Mama odsuwa się, by dać pielęgniarce lepszy dostęp do mnie, po kilku sekundach kieruje się ku drzwiom, patrzę za nią, a serce mi się ściska, kiedy widzę ją taka zgarbioną i zmizerniałą.
     - Mamo?
     Ogląda się mnie przez ramię.
     - Tak, Phoebe?
      Poprawiam się lekko na łóżku, by pielęgniarka mogla spokojnie poddać mnie rutynowym dziennym badaniom.
     - Przyjdziesz do mnie za chwilę?
     Uśmiecha się i kiwa głową.
     - Oczywiście. Mam ci przecież wiele do opowiedzenia.
     Zamyka za sobą drzwi, a ja zamykam oczy, byle tylko nie dać czającym się wciąż pod powiekami łzom popłynąć niczym strumienie.
     Badanie odbywa się we względnej ciszy. Dostaje swój przydział tabletek, dziękuję pielęgniarce za jej pracę i życzę miłego dnia. Kiedy i ona wychodzi z pokoju, a ja zostaję z McMilanem sama, zadaje pytania, na które z pewnością mi odpowie.
     - Panie doktorze, gdzie jest Irma? Nie zdążyłam jej powiedzieć, że dziękuję za jej pomoc.
     Evan nie odpowiada od razu, zamiast tego wpatruje się w moją kartę.
      - Widzę, że masz lepsze wyniki. Ciało pozbywa się sukcesywnie toksyn, to dobrze rokuje. - Zawiesza tabliczkę na ramie łóżko, patrzy na mnie. - Pani sąsiadka została wypisana wczoraj rano do domu, ale proszę się nie martwić - odwiedzi panią, jak tylko jej mama pielęgniarka da jej znać, że na dobre się pani ocknęła, to ją z pewnością ucieszy.
     Tak, na pewno ja to ucieszy. Dlaczego o Evanie nie mogę tego powiedzieć?
     - Czy wie pan, czym próbowano mnie otruć? - Nie jestem w stanie wymówić w tym momencie imienia ojczyma. Nienawidzę go tak bardzo, że prawie odbiera mi to zdolność racjonalnego myślenia - I dlaczego agent, który mnie pilnował, nie zareagował, choć jak pamiętam, krzyczałam, gdy zostałam zaatakowana?
     Milczy, aż mam ochotę wyciągnąć poduszkę zza głowy i go nią uderzyć.
     Kiedy nie poddaję się i cierpliwie czekam, kapituluje i raczy dać głos.
     - Nie mamy jeszcze jednoznacznej odpowiedzi, jeśli chodzi o truciznę, ale wiadomo, że była to mieszanka, która mogłaby doprowadzić do zatrzymania akcji serca. Jeśli chodzi o agentkę Moss, zostało rozpoczęte dochodzenie w jej sprawie. Tyle mi na razie wiadomo.
     - To i tak dużo - zauważam. - Skąd pan wie, dlaczego ktoś mnie pilnuje i kim jestem
     Nie przypominam sobie, byśmy się wcześniej spotkali.
     McMilan patrzy na mnie uważnie, po czym uśmiecha się lekko.
     - Spokojnie, wszystko w swoim czasie. Najpierw proszę porozmawiać z mamą. Jak widzę, obie tego potrzebujecie. A ja wyśle do pani kogoś z jakimś śniadaniem, nie chce, by znowu mi pani tu z jakiegoś powodu zjechała. Niedługo zajrzę.
     - Dobrze. Dziękuję.
     Uśmiecha się odrobinę szerzej, po czym także wychodzi. Zostaję sama. Wiem, że czeka mnie wysłuchanie tego, co mama ma mi do powiedzenia. Wiem, że powinnam ja wysłuchać, bo wiem, jak nieszczęśliwa jest.
      Tylko czy dam radę to znieść? Czas pokaże. 

2 komentarze:

  1. A kimże był ten nieszczęśnik? Lekarz? Raczej nie, bo niby czemu? Matka? Już bardziej. W końcu życie totalnie jej nie wyszło. Chyba nie ma nic gorszego dla matki niż mieć świadomość, że mogła swoimi decyzjami i wyborami doprowadzić własne dziecko do śmierci albo cierpienia. Żal mi tej kobiety. I coraz bardziej ciekawi mnie rola tego lekarza w opowiadaniu.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nadrobione dwa ostatnie rozdziały, kiedy mnie nie było. Sądziłam, że jest tego więcej.
    Nie jestem zdziwiona, że Alan zaatakował Phoebe, ale też nie przewidziałam takiego scenariusza. Ma to sens, choć brakuje mi jeszcze kilku elementów do całości. No i nadal nie wiem, o co dokładnie chodzi.
    Nie dziwię się, że Phoebe podejrzewa wszystkich dookoła. ma do tego prawo, sama też nie jestem pewna, które z postaci stoją po której stronie. Gmatwasz wszystko, więc potrzeba czasu, żeby ukazał się pełny obraz. Mam nadzieję, że rozmowa z matką rzuci nowe światło na sprawę.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Komentujesz na własną odpowiedzialność!